wiła daléj szambelanowa, sam nauczyciel, przy którym Terenia to robiła, wziął za lekcye pięćdziesiąt złotych!... Ale cóż robić i to w życiu może się przydać.
Bernard nadzwyczaj był kontent, że mu się nadarzyła sposobność mówienia o niektórych rzeczach, które go przez całą noc tak strasznie niepokoiły. Nie wiedział tylko jakby to zacząć. Zarumieniwszy się, rzekł drżącym głosem:
— Bardzo to ładna i piękna zabawa... ale dla ludzi tylko bogatych!
— Tak, podjęła szybko szambelanowa, bogaci zrobili sobie z tego zabawkę, a dla biednych może to być chlebem!
Bernard dziwnie spojrzał na szambelanową. Ciemny jego horyzont zaczął się trochę wyjaśniać.
— Widzisz waćpan, mówiła daléj szambelanowa, ludzie biedni powinni z wszystkiego korzystać. Jeżeli ktoś ma w kieszeni tysiąc złotych i nic za nie nie kupuje, to źle robi. A jeźli za nie kupi sobie naukę, lub wykształci talent jego wrodzony, to te tysiąc złotych mogą dla niego stać się funduszem niewyczerpanym!...
Twarz Bernarda rozjaśniała się coraz więcéj. Niemém wejrzeniem błagał Terenię, aby mu przebaczyła.
— Gdy waćpan byłeś chory, słyszałeś zapewnie, jak tutaj do Tereni przychodzili różni nauczyciele. Otóż widzisz rybeńko, że tych kilkunastu złotych nie żałuję,
Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/88
Ta strona została przepisana.