coś smutnego, ale tlało także jakieś uczucie błogie, szczęśliwe...
— I ja mam ten obraz sprzedawać? zapytał rzewnym głosem, w którym łzy były.
— Weźmiesz waćpan za niego sto złotych! odpowiedziała krótko i spokojnie szambelanowa.
— Czy pani na to zezwala? zapytał Bernard Terenie i wysłał do niéj błagalne wejrzenie za obrazem.
— Biednym, odparła szambelanowa, nie wolno jest przywiązywać się do swych zabawek, chociażby one cząstkę życia stanowiły! Praca to ich chleb — więc pracę za chleb zamienić trzeba!
Terenia odpowiedź matki uważała za swoją i słowami Bernardowi nic nie odpowiedziała. Za to jéj oczy błysnęły jaśniéj, jakby były wilgotne... Spojrzała jeszcze raz na obraz jakby się z nim żegnała...
Bernard zamyślił się. Wprawdzie zniknął teraz ostatni cień gorączkowych jego podejrzeń, ale wyjaśnienie to kosztowało go w téj chwili bardzo wiele!... On miał być owym bezsumiennym człowiekiem, który ten obraz, robiony przez kilka tygodni mozolnie tą drobną rączką... ten obraz miał on wziąść i zanieść go do żyda i powiedzieć mu: daj sto złotych!
— Jeżeli waćpan nie chcesz tego uczynić, rzekła z chmurą na czole szambelanowa, to zawołasz żydka jak zwykle!
Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/90
Ta strona została przepisana.