jątek, zawsze jednak przez jakąś niewytłómaczoną zawiść dodawano różne komentarze do tego majątku, które wcale nie były godziwe.
Czy to była wrodzona ludziom zawiść, czy jakie inne powody przyczyniały się do takich wieści, trudno było wiedzieć.
Przyznawszy więc jéj znaczną fortunę, pozostała jednak ważna jeszcze robota dla salonów warszawskich, aby to dziwactwo szambelanowéj, która zamknąwszy się na poddaszu, do wielkiego świata należeć nie chciała, należycie wytłómaczyć. A to właśnie było rzeczą najtrudniejszą. Łatwo bowiem powiedzieć, że ten lub ów ukradł pieniądze lub je komuś przemocą wydarł, ale wytłómaczyć potem dla czego on tych pieniędzy nic używa, to rzecz nie łatwa!
Dla tego najlepsi dowcipnisie salonowi i najgłębsze rozumy wielkiego świata wzięły tę sprawę pod rozbiór.
Jedni widzieli w tem czystą wynikłość psychologiczną. Szambelanowa była od chrztu kobietą szpetną. Człowiek światowy i przystojny ożenił się z nią z jakichś zakulisowych widoków, których nie odsłaniano dla tego, że o nich nikt nie wiedział. Miodowe miesiące IMPani szambelanowéj przypadły nieszczęśliwem zrządzeniem Opatrzności w czasy, w których Warszawa, jak drugi Paryż, postawiła na ołtarzu bóstwa — kobietę ładną... w greckim znaczeniu tego słowa!... Trudno się więc
Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/99
Ta strona została przepisana.