Gdy Jerzy sam został, rzucił się na sofę i oczy ręką zasłonił. Tak siedział długi czas nieruchomy, a nawet nie było widać, że oddychą. Przed jego duszą przesuwały się różne znajome obrazy. Tam gdzieś daleko za Wisłą widział swój dom rodzinny. Dostatek i zamożność otaczały go zewsząd. Nad tym domem uwisła czarna chmura — zawyła burza — a z tej burzy wyszedł biedny młodzieniec i własną ręką włożył sobie na głowę wieniec cierniowy... Dalej widzi rzeszę, rzucającą mu laury pod nogi, a w jego ręku harfa siedmiostrunna... Ta droga prowadzi go do szpitalu, widzi chorych i kaleki, słyszy jęki boleści... A śród tych skarg i jęków z białego obłoku spuszcza się kwiat róży i cudną swoją wonią odbiera mu zmysły...
Jerzy obudził się, wstał i przystąpił do stolika.
Na stoliku stała ta sama blada róża, którą przed chwilą się pieścił. Tylko jeden listek odpadł i leżał na stole, niedaleko ryciny, przedstawiającej kopię obrazu Herbsthofera.
Prawie wszystkie okna zamku były już oświecone, gdy Jerzy wszedł na dziedziniec. Po dziedzińcu wałęsało się kilnaście liberji, kilka karet i powozów stało przed, starą, rozwaloną bramą.
Zamek miał dzisiaj jakąś smutną, posępną postać. Stojące na krużganku kaplicy figury zdawały się rozwijać swoje szaty kamienne i z otwartemi ramionami czekać na daleki, zwolna posuwający się obłok, na którym miały ztąd ulecieć!... Po za jasno oświecone okna wyszczerzały się gruzy dawnych baszt i murów, a ten gwar wewnątrz nowego pałacu wydawał się jak cichy szept nieboszczyków...
Tak dziwne uczucia miotały sercem Jerzego. Wszedł na schody, prowadzące na pierwsze piętro. Na kurytarzu zaleciał go głos wesołej konwersacji, w którem odróżnić mógł dźwięczny, namiętny głos Janiny.
W tak zwanej sali marmurowej zgromadziło się całe towarzystwo. Kilka statecznych dam siedziało na kanapie, dalej przy fortepianie uformowało się kółko młodszych, najgłośniej szczebioczących, a mężczyźni ugrupowali się po kątach, opowiadając sobie różne nowiny.
Janina wyglądała prześlicznie. Jej piękna, zarumieniona twarz miała jakiś blask eteryczny. Zdawała się być wesołą i nadzwyczaj rozmowną, a jednak lekki, prawie nieznaczny fałdzik na czole, był oznaką, że tam w duszy nie była taka pogoda, jak na twarzy. Terenia siedziała przy oknie i jak