— Bardzo się cieszę z poznania pana. Gdyby szanowny gospodarz nie był mi nic o panu powiedział, już samo imię byłoby dla mnie dostatecznem. Przy wszystkich moich awanturach, które na mój kark włożył gospodarz, bawię się czasami i książką, i lubię się rozpatrywać w indeksie dzieł nowych.
Na tak dziwaczny kompliment chciał właśnie Jerzy coś odpowiedzieć, gdy nagle zaszeleściały suknie, a do nich zbliżyła się szybko Janina, ciągnąc za sobą Terenię. Janina trzymała w ręku rulon nut.
— Panie doktorze — rzekła z miłym uśmiechem — dzisiaj musisz pan zwykły swój obowiązek wypełnić. Pan doktor — dodała, zwrócona do hrabiego — umie wybornie nuty przewracać. A na mnie padł wyrok nieszczęsny, abym zagrała, co właśnie posłuży panom do tem głośniejszej konwersacji.
Mówiąc to, podała Jerzemu rulon i tak jakoś stało się to niezgrabnie, że jej piękna rączka dotknęła się jego ręki i na żaden sposób od papieru oderwać się nie mogła. Do tego jeszcze na nieszczęście rozwinął się rulon i potrzeba było znowu z różnych stron go chwytać, aby nie spadł na ziemię. Przytem znowu kilka razy ich ręce spotkały się z sobą i tak jakoś dziwnie sympatyzowały, że biedny rulon straciwszy równowagę, musiał upaść na ziemię. Hrabia Leon przyszedł im w pomoc, za co otrzymał zgrabny, sylfidowy ukłon.
Jakkolwiek biedny Jerzy o tym swoim zwykłym obowiązku, jaki na niego w obec hrabiego włożyła Janina, wcale nic nie wiedział, udał się jednak do fortepianu, a rozkrzyżowawszy jak mógł najlepiej Szopena na kratce mahoniowej, stanął za krzesłem, na którem usiadła Janina.
Zrazu było cicho, ale tylko przez kilka taktów. Przepowiednia Janiny spełniła się co do joty. Od lewego kąta, gdzie stali reprezentanci poczciwości polskiej, dał się słyszeć głuchy szmer, który powoli wywiązał się w dość porządną i zrozumiałą konwersacyjkę. Kilka dam na kanapie poszło za tym chwalebnym przykładem, a chociaż zrazu udzielano sobie nieco uwag o muzyce, Szopenie i o grającej, wkrótce te artystyczne uwagi przeszły na pole strojów i niektórych sekretów domów znakomitszych. Gdy Jerzy pochylił się ku grającej, aby pierwszą kartkę odwrócić, było już w salonie tak gwarno i huczno, że panna Janina mogła z wszelką przyzwoitością szepnąć mu do ucha: O dziesiątej...
Na drugie słowo potrzeba było czekać aż do końca drugiej stronnicy. Ach! jakże nudny, nieznośny jest czasem ten Szopen w swojej koloraturze! Dla kilku pereł melodji, dla dwóch taktów miłej narodowej piosenki, trzeba przecho-
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/105
Ta strona została przepisana.