gromadzki urządzono w starym, spalonym browarze, a przecież i dziecku wiadomo, że w każdym starym, polskim browarze mieszka djabeł. Browar Radziejewa tem się różnił od innych, że zamiast jednego, miał dwóch takich lokatorów, jakto sobie na ucho opowiadali pastuchy radziejowscy. Nie dziw więc, że chory włościanin zapychał się w najciemniejszy kąt swojej izby, trzymał się rękami i nogami śmiertelnej pościeli i wolał starym obyczajem nawet przed upływem terminu oddać ducha Bogu, niżeli za receptą lekarza przytrzymywać ją czas niejaki w atmosferze spalonego browaru!
A cóż dopiero dać się zamknąć w infirmerji na łaskawym chlebie! Któryż to polski kaleka, lub stary wiejski proletarjusz, dałby sobie wziąść ten poetyczny epilog swego życia, który z niewysłowioną roskoszą przebiega o kiju żebraczym? Wszak to najsmaczniejsza zakąska po chudej strawie jego żywota! Ten ruch ustawiczny, ta rozmaitość przygód, ta niepewność jutrzejszego obiadu, owe strategiczne marsze i kontramarsze w obec psów i żandarmów, ileż to, poezji, ileż uroku, ileż snów romantycznych! I jakżeto zrzec się owej brody malowniczej, owych fantastycznie zawieszonych łachmanów i w siwym kubraku z krzyżem na piersiach gnić na łóżku szpitalnem, czekając jak zwierzę wymierzonego karmu!
Otóż zbawienna fundacja dziedzica okryła się w oczach dziadów hańbą i sromotą; zamieszkały ją sowy i kawki, a biada człowiekowi, któryby pod jej dachem dziurawym szukał w nocy schronienia!
Długo walczył poczciwy dziedzic z nałogiem swoich włościan, a gdy mu w końcu i w tem małem kółku za przestrono się zrobiło i gospodarstwo podupadać zaczęło, oddał swoją wioskę w młodsze, jak się wyrażał, ręce, czując się za starym dla dzisiejszego świata. I jeszcze więcej zwęził swój zakres, zwęził go do czterech ścian małego pokoiku, w którym porozwieszał na ścianach wszystkie pamiątki dziejów ojczystych i po całych dniach rad się w nie wpatrywał.
Następca dziedzica nie o wiele był młodszy i jemu nie powiodło się nadać tym filantropijnym instytucjom jako tako znaczenia. Spichlerz spalił się niepojętym sposobem, a infirmerja gromadzka, vulgo spalony browar, pochylił się z powagą ku ziemi, jak każde dzieło rąk ludzkich.
Po niejakim czasie zmieniły się rzeczy. Prostą drogą z Berlina przyjechał jakiś młody człowiek, czarno ubrany, z czarnym na twarzy zarostem. Miał on w zanadrzu dyplom szkoły medycznej, przekazujący mu prawo łaski i miecza na cały rodzaj ludzki. Zamieszkał w Dąbczynie, a chodził
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.