Na tych kresach uczuć ludzkich stanął dzisiaj nasz bohater. Idąc do dnia wczorajszego drogą poświęceń, uczuł pierwszy, cierń rozczarowania, gdy lud bieduy nie przyjął jego szczerych chęci i właśnie w chwili, gdy chciał dla niego pracować i poświęcić się, odwrócił się od swego nauczyciela i dobroczyńcy, wierząc niezłomnie w swoje fatalne, nieubłagane przeznaczenie, w swoją tragedję na ziemi. Biedny marzyciel ujrzał się zawiedzionym w swojej gorącej miłości, a myśl gorzka i cierpka przebiegła mu przez serce: czy życie jego nie poszło krzywo, czy wszystkie jego pragnienia, do których szedł tyle lat pracą i poświęceniem się, nie były fałszywe i wymarzone?...
W tej chwili zwątpienia i bolesnego pasowania się z sobą stanęła mu przed oczyma dziewica, a jej białe dłonie pchnęły samotną łódkę błądzącego marzyciela do cichej, zielonej przystani. Orzeźwiająca woń drzew i kwiatów napełniła chorą pierś jego, spoczął pod cienistym liściem cyprysu, a słodkie, roskoszne sny zstąpiły do jego duszy spragnionej...
Lecz dosyć tych poetycznych barw życia, które dzisiaj z każdym dniem idą w poniewierkę. Dzisiaj nie radzi patrzymy okiem wyjątkowem, nie radzi przypatrujemy się anatomji serca i duszy, i chcemy rzeczy widzieć tak, jak je wszyscy widzą. Nieszczęsny ten sposób zapatrywania się na świat powstał niezawodnie z zwyczajów parlamentarnych, gdzie każda myśl wtedy dopiero jest dobrą i potrzebną, jeżeli większość głosów ma za sobą. Dawniej jakoś inaczej przychodziła prawda na świat. Wypowiedział ją jakiś biedny, nieznany apostoł i miał cały świat przeciw sobie. Patrycjusze, gmin, wszyscy zakrzyczeli go, zabili, a przecież prawda została prawdą. Ale to były wieki ciemnoty i barbarzyństwa... Dziś nasze życie ujęte w karby przyzwoitości i trzeźwego wyrachowania, a wyjść po za nie, choćby w chęciach najszlachetniejszych, choćby w marzeniach tylko, jest śmiesznem, nienaturalnem... Dziś trzeba mieć koniecznie większość za sobą, trzeba iść razem z ludźmi, którzy nie lubią przodowników.
A że ludzie najzwyczajniejsi mogą siedzieć na sofie i według swego widzimisię układać myśli i uczucia, które ich nachodzą po takiej katastrofie, jaką właśnie odbył nasz bohater w zielonym pawilonie, toż i Jerzy siedział na sofie i w myśli odczytywał dość zawiłe hieroglify, które na jego piersi wypisało mu serce Janiny w przyspieszonym takcie. Poraz setny liczył te uderzenia serca, które był zasłyszał, i składał je w sens upragniony, jak niegdyś więzień Bastylji składał pojedyncze znaki niewidzialnego sąsiada w upragnione słowa swojej wolności! A jeźli przypadkiem jaki inny sens
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/112
Ta strona została przepisana.