z niej cygaro i z tak dobrą miną puszczał dym między książki gospodarza, jakby najdawniejszym był jego znajomym.
Jerzy patrzył z pod oka na tego szczególnego człowieka, a zawiązując chustkę, przypatrywał się w zwierciadle wszystkim jego ruchom. Dziwiło go to nie mało, że na jego szyi nie było ani łbów Kabylów, nie miał nawet złotego łańcuszka, ani bryloków, tylko kawałek czarnej wstążki, wychylający się z kieszeni od kamizelki, okazywał, że tam gdzieś w głębi schowany jest zegarek. A ten zimny, dyplomatyczny uśmiech, który niedawno tak go przeraził, był to jakiś szczery, serdeczny uśmiech, który z pod rzadkich, rozrzuconych wąsów dobywał się śmiało i otwarcie. Wszystko to nie mogło jednak uspokoić go, a serce jego drżało ustawicznie jak strwożona gołębica, która przeczuwa zbliżającego się jastrzębia.
Ale mniemany jastrząb z takim komfortem rozparł się w fotelu, tak szczerze i otwarcie, chociaż trochę pod wąsem uśmiechał się do zatrwożonego kochanka, z tak dziwną wprawą puszczał kółka sinego dymku, które jak nieszkodliwy arkan wpadały w rozszerzonych kręgach na głowę gospodarzowi, że Jerzy powoli zaczął się ośmielać i coraz swobodniej poglądał na swego nieprzyjaciela, który widocznie nie miał żadnych złych zamiarów.
Hrabia był ubrany po podróżnemu. Miał na sobie jakąś szarą, myśliwską kurtkę z zielonemi wyłogami, czarny szal na białej, wpół odsłonionej szyi i małą angielską czapeczkę. Na ręku trzymał wielką, szkocką chustkę, którą był wziął od chłodnej mgły porannej.
Jerzy wziął także na siebie szary, podróżny palto, a ukończywszy jak mógł najprędzej swoją toaletę, wyszedł do służącego, dając mu zlecenie, aby mu natychmiast koni gdzie zamówiono. Wróciwszy do gościa, przysunął sobie krzesło do biórka i zapalił cygaro.
Hrabia Leon nie myślał wcale usprawiedliwiać czemś swojej tak rannej wizyty, czego właśnie oczekiwał od niego ciekawy gospodarz. Oglądnąwszy się z uwagą po całem mieszkaniu, rzekł do niego:
— Ubierając się, zostawiłeś mi pan czas do kontemplacji, którą właściwie najszkodliwszą jest w towarzystwie ludzkiem!
— Jakto? — zapytał Jerzy.
— Oto zamiast zająć mnie jaką żywą konwersacją, dałeś mi pan sposobność badać jego charakter i usposobienie z tego, co pana tutaj otacza.
— Byłbym ciekawy.
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/117
Ta strona została przepisana.