wsiach, bo do włościan szczególniejszą miał passję. Pan na Dąbczynie uśmiechał się dziwnie, gdy o tem mówił.
Utrzymywał on, że dla młodego lekarza taka praktyka jest najlepsza, bo mu pozwala czynić różne eksperymentu in anima villi...
Otóż młody lekarz będąc razu jednego w Radziejewie, dowiedział się o zacnych chęciach szanownego dziedzica, o rzeczywiście spalonym szpichlerzu gromadzkim, oraz o tak zwanym «spalonym browarze» i jego przeznaczeniu, a witając z zapałem wschodzącą jutrzenkę postępu i cywilizacji, wymógł usilnemi prośbami na właścicielu Radziejewa, że infirmerję gromadzką na nowo wskrzesić postanowił.
W tym celu ponaprawiano dach dziurawy, wypędzono sowy i kawki, ale djabeł został, a pobożna instytucja razem z djabłem przyjąć się nie mogła. Zaledwie bowiem po skończonej reperacji, młody lekarz radziejewskiej gromadzie o znaczeniu szpitalu i infirmerji wykładać począł, wszyscy chorzy nagle, jakby cudem ozdrowieli: ślepi przejrzeli, niemi przemówili, a co było dziadów i niedołęgów, wszystko to powymykało się chyłkiem ze wsi, mimo pruskiego patentu «o włóczykijach». Słowem, wieś stała się nagle młodą i zdrową, jak bursztyn, każdy miał przytułek i był syty na dni kilka.
Ale młody lekarz nie dał się zbić z drogi. Mówił, dowodził, napominał, a gdy wreszcie rządową zagroził egzekucją, gromada poczęła się naradzać, co w takim razie uczynić wypada. Sądząc prostym sposobem, że do dwóch własnych djabłów, mieszkających w spalonym browarze, nie trzeba nowych przywoływać, zgodzono się wreszcie na wydanie jakiej ofiary z pomiędzy swego grona, aby dobrym chęciom dziedzica i lekarza zadość uczynić.
Los padł na mielnika, któremu przed kilkoma dniami koło młyńskie rękę zgruchotało. Cały ten nieszczęsny wypadek opowiedziano lekarzowi, który natychmiast z przełożonym gminy udał się do młyna.
Na brudnej pościeli, śród kłębów mgły mącznej, leżał biedny mielnik. Kilka osób krzątało się koło niego. Przy nim siedział chłop z Owszyny, znany, Samorodny konował w całej okolicy. Nikt lepiej od niego nie naprawiał nóg złamanych. Grubym sznurem powiązał zgruchotaną rękę chorego, zakręcił polanem i zmaczał wodą dla lepszego ściśnienia.
Biedny mielnik ani się skarżył, leżał spokojnie, podczas gdy jego medyk wódeczką się zakrapiał. A cała izba trzęsła się i skrzypiała, turkot kół i pytlów, oraz huk spadającej wody był przerażający.
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.