— O moim kochanku — odpowiedziała, nie spuszczając ze mnie ognistych swoich oczu.
Jerzy uśmiechnął się, słysząc hrabiego improwizującego jakąś powieść z tysiąca i jednej nocy.
— Nazajutrz ruszyliśmy dalej, a za mną czarne oczy Arabki. Gdziekolwiek spojrzałem, wszędzie były przedemną jak dwie nocne gwiazdy. Za kilka dni rzekłem do moich towarzyszów, że muszę nazad wrócić do oazy. Uśmiechnęli się, a jeden starszy Arab spojrzał na mnie i rzekł do drugiego: On zginie. W oazie koczowała jeszcze karawana. Arabka ujrzawszy mnie, rzuciła mi się na szyję i rzekła głosem pieściwym: «Wiedziałam że wrócisz, bo ja cię kocham.» Dwa dni zabawiliśmy w tej oazie. Były to dwie chwile szczęścia mego. Przy końcu drugiego dnia zbliżył się do mnie stary Arab i rzekł: «Ukradłeś mi serce mego dziecka, idź precz, niech ona i ja ciebie nie widzimy.» Ale córka rzuciła się na ziemię i przysięgła, że mnie nie opuści. Starzec zbladł i zachwiał się. Tymczasem gotowała się nasza karawana do podróży. Dżela uchwyciła się mego płaszcza i zalewając się łzami, szła przy mnie. «Zostań, wołał stary Arab, twój ojciec cię woła.» Dżela drżała cała, ale szła przy mnie dalej. «Chcesz mojej śmierci, córko wyrodna?» jęknął starzec, a szeroki nóż błysnął w promieniach zachodzącego słońca. Dżela zalała się łzami, kurczowo schwyciła mnie za rękę, a biedny starzec utopił tymczasem nóż w swoich piersiach. « Widzisz, jak ja Cię kocham!» rzekła do mnie Dżela i padła zemdlona w moje objęcia.
— Spodziewałem się innego zwrotu — przerwał Jerzy z uśmiechem, który był oznaką, że improwizacji hrabiego Jucha z grzeczności — spodziewałem się najmniej, że ten szeroki nóż przeznaczony był...
— Był to dzień świąteczny, a koran zabrania w dniu takim przelewać krew nieprzyjaciela — odparł hrabia, patrząc spokojnie na zegarek.
— Kilka dni, kilka tygodni minęło błyskawicą — mówił dalej hrabia Leon — a ja zamyślałem na serjo zapuścić brodę, wziąść biały burnus i zostać najwierniejszym Muzułmanem. Cywilizacja europejska nie dała mi żadnego szczęścia, mogłem się z nią rozstać bez bolu.
— Nie czułeś pan przywiązania do swego kraju? — poderwał szybko Jerzy.
— Ach, kraj jest to coś, jak idealna kochanka poety: można ją nosić z sobą po wszystkich krańcach świata.
— A przecież niektóre obowiązki...
— Urodziłem się na kresach. Dziad mój włożył na nas obowiązek bronienia ojczyzny od hajdamaków. Dzisiaj wraz z hajdamakami ustał nasz obowiązek. Na inne nie ma miejsca.
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/122
Ta strona została przepisana.