A widząc, że Jerzy jakimś morałem zamierza przerwać mu dalsze opowiadanie, mówił dalej:
— Kilka tygodni ubiegło błyskawicą, a jam był szczęśliwy. Gwiaździste niebo nocy zwrotnikowej było świadkiem mego szczęścia. Koczowaliśmy w pięknej oazie śród piasków gorących. Pewnego ranku przybyła do nas liczna karawana. Widziałem, że wszystkich oczy zwrócone były na moją Dżelę, która leżała na perskim kobiercu, oparłszy głowę o moje kolana. Byłem dumny jak król. Koło wieczora spostrzegłem jakiś ruch w obcej karawanie. Dwóch młodych Arabów zbliżyło się do nas. Trzymali w ręku krótkie, obnażone noże. «Czarodziejko, rzecze jeden do mojej Dżeli, oto dwaj pokochaliśmy twoje czarne, aksamitne oczy, twoje zęby jak perły białe, twoją smukłą kibić, jak kibić gazeli. Pozwolisz, że w dowód tego stoczymy tutaj walkę w twoich oczach, bo dwóch nas nie może żyć na świecie.
— Powieść pańska zaczyna być ciekawą — wtrącił Jerzy.
— Spojrzałem z obawą na moją Dżelę, ale ona tuląc się do mojej piersi, rzekła do mnie: «Pozwól im zmierzyć się z sobą. Jest to hołd oddany zwyczajem narodowym twojej Dżeli.» Obaj Arabowie rozpoczęli walkę, a za kilka minut leżał jeden trupem u nóg mojej czarodziejki. Dżela zawiesiła się na mojej szyi i rzekła: «Jestem godną twojej miłości.» Ale wnet z pomiędzy Arabów wystąpił drugi i z tąż samą przemową rozpoczął bój w hołd mojej kochanki. Szczególny ten hołd powtórzył się jeszcze kilka razy, a przed nami leżało już pięć trupów.
— Pięć trupów! — zawołał — Jerzy.
— A każdy z nich starał się o względy mojej Dżeli i śmiercią dawał świadectwo swoich gorących uczuć. Dżela jednak pozostała stałą pierwszej swojej miłości. Za każdym krwawym hołdem tuliła się tem więcej do mnie, okazując mi swoją gorącą miłość.
— I jakiż jej koniec?
— Gdy piąty trup legł u jej nóg, zamyśliła się trochę, uścisnęła mnie już zimniej, a gdym po północy, po pięknym, roskosznym śnie oczy otworzył, ujrzałem ją siedzącą na kobiercu i zamyśloną. «Cóż ci to, Dżelo?» zapytałem z pieszczotą. «Myślę o tem, że ciebie opuszczę», odpowiedziała spokojnie. «Ty mnie opuścisz!» krzyknąłem z boleścią. «Porzucę cię, mój drogi, rzekła czarodziejka. Widzisz, pięć trupów leży tam pod palmami.» I cóż ztąd?» zapytałem. «Ztąd to, że jestem więcej wartą niżeli ciebie», odpowiedziała spokojnie córka natury. Pójdę do plemienia Ben Izmen, które ztąd niedaleko koczuje, a pewnie upodoba mnie sobie Emir, którego biały, złotem i srebrem wyszywany
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/123
Ta strona została przepisana.