sposób nie mógł w niej dopić się smaku. Zamiast kożuszka pływał po kawie hrabia Leon, potrząsając dziesięcioma głowami Kabylów i pękiem bryloków z samych serc kobiecych... Pływał po wierzchu, chodził po dnie szklanki, drapał się po ścianach, słowem, stał mu wszędzie przed oczyma. A tymczasem rzeczywisty hrabia chodził odmierzonym krokiem po pokoju, motając sobie coś na wąsy z największą swobodą. Tylko przychodząc na próg drugiego pokoju, zdawało się Jerzemu, że patrząc na niego, uśmiecha się sarkastycznie, jak ów mniemany nieprzyjaciel Wojny. I pomyślał sobie: Ten śmiały, przedsiębiorczy człowiek staje mi widocznie w drodze. Trudna będzie z nim walka.
Mimo tej dla niego tak smutnej myśli, wyszedł z odwagą do pierwszego pokoju i tak śmiało mniemanemu przeciwnikowi w oczy zajrzał, że się ten aż zdumiał, przypisując tak wielki skutek kawie narkotycznej. Jerzy tymczasem wyjrzał oknem, szukając na ulicy zamówionych koni. Mimo wszelkiej jego odwagi, jaką był wyniósł z drugiego pokoju, markotno mu jednak było w obec człowieka, który coś strasznie à la Mazarin zaczął się uśmiechać. Pocieszał się, że za chwilę z nim się rozstanie.
I właśnie nadeszła ta błoga chwila. Turkot powozu rozległ się po bruku ulicy. Jerzy wyjrzał z rozjaśnionem obliczem przez okno i już gotował się do przeproszenia hrabiego, że w pilnym interesie odjechać musi, gdy nagle przed oknem ukazały się dwa najpiękniejsze konie z stajni zamkowej, a na koźle pysznego fajetonu, obok galonowanego stangreta, siedział zgarbiony, stary Soroka i z dziwnym wyrazem wpatrywał się w okna Jerzego.
— Jeźli się nie mylę — ozwał się Jerzy z wyrazem zadziwienia na twarzy — to pański służący.
— Aha! — odrzekł hrabia Leon, rzuciwszy okiem na ulicę — otóż zapomniałem panu powiedzieć, z czem właściwie przyszedłem. Chciałem panu zaproponować, abyś był moim towarzyszem podróży.
— Ja właśnie wybieram się w pilnym interesie do miasta....
— To samo miejsce jest celem mojej podróży, a jeźli interes pana jest pilny, to lepiej wyjdziesz na mojem towarzystwie, gdyż nie lubię jechać powoli.
Jerzy nie miał na to gotowej odpowiedzi. Nie umiał sobie wytłumaczyć tego szczególnego zachowania się hrabiego i począł obawiać się go na serjo.
Widząc gospodarza nieco w kłopocie, rzekł hrabia Leon z wyrazem spokoju i obojętności na twarzy:
— Zapewnie znany jest panu dom negocjanta Warnera?
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/125
Ta strona została przepisana.