Stan chorego był niebezpieczny. Rana przeszła w gangrenę, na głowie ukazały się znaki silnego uderzenia. Z wielkim uporem licznej jego rodziny, zaniesiono chorego w przygotowanej do tego lektyce do spokojnej i wygodnej izby gromadzkiego szpitalu. Zrobiwszy, co mu nauka i sumienie nakazywały, zostawił lekarz chorego śród czuwającej przy nim rodziny i nocnych stróżów gromadzkich, a sam udał się już późnym wieczorem do izdebki, którą po drugiej stronie szpitalu dla nadzorcy przyrządzoną była.
Chory mielnik leżał na świeżem, miękkiem łóżku i patrzał osłupiałem okiem na siedzącą przy nim rodzinę. Najstarszy syn przyniósł tymczasem sporą flaszkę wódki.
— Życie człowieka to jak kropla wody! — ozwał się zięć mielnika i pociągnął z flaszki.
— Bez Boga nic się nie dzieje! — rzekła żona, dodając pszennego placka.
— Wszyscy musimy umierać! — dodał wujaszek chorego, biorąc do ręki flaszkę.
— Człowiek jak robak na drodze! — mówił stróż gromadzki, spluwając na widok wódeczki.
I gdy tak wszyscy zgodziwszy się mniej więcej w sentencjach o znikomości życia ludzkiego, po wypróżnieniu flaszki, za przykładem nocnego stróża do snu się zabierali, ozwał się chory słabym głosem, prosząc zgromadzonych o ostatnią przysługę. Smutno mu było bez turkotu kół młyńskich i pytlów; jego pierś zapragnęła jeszcze raz’napoić się owym mącznym pyłem, który jak mgła poranna unosi się po kątach jego izby. Zgromadzeni słuchali go ze czcią należną, a wysławszy nocnego stróża na zwiady pod drzwi lekarza, wzięli mielnika na barki i przez rowy i płoty zanieśli go do młyna, ku zgorszeniu Jędrzeja Maciejaszka, który właśnie stał na podwórzu swego obejścia i na własne oczy te figle czartowskie widział.
Uśmiechnął się chory mielnik, słysząc ulubiony turkot kół i pytlów, i pełną piersią zachwycił dusznego, mącznego powietrza ubogiej zwojej izdebki. Konował z Owszyny stanął znowu przy jego brudnej pościeli, odwiązał bandaże, opasał sznurem rękę zgruchotaną, a nim na północ kury zapiały, dusza mielnika ulatywała na białym obłoku mącznego pyłu, śród huku i stuku kół młyńskich, w blade, sine przezrocze nocy majowej!...
W małej izdebce po drugiej stronie szpitalu, siedział młody lekarz smutny i zadumany. Twarz miał bladą, czoło