Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/131

Ta strona została przepisana.

— Ho, ho, mospanie! już to domu nikomu wziąść nie mogą, choćby był najbiedniejszy! Do kata!...
Grzanka przypisał sobie całe to nieszczęście i zasmucił się jeszcze bardziej, gdy Mietlica nie pożegnawszy się z nim, jak to zawsze zwykł czynić, wziął próżny kosz i mocno zamyślony wyszedł przez furtkę. Będąc na ulicy, spojrzał raz jeszcze na ów dobrze mu znajomy ganek, na którym nie jeden wieczór w dniu świątecznym przegawędził z swoim przyjacielem, spojrzał na wiszącą u góry Opatrzność boską i zdawało mu się, że to opiekuńcze oko zalało się dzisiaj łzami nad losem biednego zegarmistrza. A to tylko z jego oczu wypłynęły dwie łzy i zawisły na siwych wąsach. Widu zawył przeraźliwie, a stary ekonom obrócił się i przyspieszył kroku.
— Na końcu ulicy, przy małym wózku, czekał już na niego major.
— Proszę pana majora — rzekł Mietlica z należytą subordynacją — czy mogą komu wziąść jego majątek?
— Jeźli jest jego własny, to nie mogą — odpowiedział major, patrząc dziwnie na ekonoma.
— Nawet choćby miał długi? — dodał Mietlica nieco ciszej.
— Wtedy mogą — rzekł major, a na poczciwą twarz jego wystąpił rumieniec.
Z jakiemś dziwnem uczuciem wypatrzył się na ekonoma. W oczach jego malowała się trwoga i przerażenie, ale Mietlica już nic nie widział. Odkąsiwszy kawałek wąsa, potrącił babę, która na targ spieszyła, i wskoczył na kozioł z takim zamachem, że omal go nie przesadził.

Smutno potoczył się wózek drogą do Czarnowód.



II.

Podczas gdy mniemany mieszczanina nieprzyjaciel opukikiwał dom jego, jak spruchniałą trumnę nieboszczyka i w duchu układa! koszta nowej, murowanej kamienicy, szedł tenże prostą drogą do miasta pogranicznej, niemieckiej prowincji, nie myśląc wcale o tem, że tam ktoś na jego ubogi domek nastaje, poruczony opiece Kaszuba i jedynej biednych orędowniczce: Opatrzności boskiej. Własne jego