przeglądnął szereg wysokich kamienic i dziwił się nie mało, jakim sposobem stanął u celu swojej podróży.
Wszedł do ciemnej, wilgotnej sieni i począł się drapać po schodach. Długo trwała ta nowa podróż jego w wyższe sfery ubóstwa i nędzy, aż wreszcie rozwidniło się przed jego oczyma, gdy stanął na czwartym piętrze, tuż pod samym dachem. Na tem piętrze były tylko jedne drzwi stare, spróchniałe. Przez liczne szpary biło światło z wewnątrz na kurytarz. Wszędzie było głucho i cicho. Ajent roztworzył drzwi z trzaskiem, aż się próchno posypało i z dobrą fantazją wszedł do izdebki.
W izdebce było największe ubóstwo. Czarny stolik stał pod oknami, zarzucony jakiemiś papierami; kilka połamanych stołków, dwa łóżka i stary, papierowy parawan, były to prawic wszystkie sprzęty tego ubogiego poddasza. Przy progu stała jeszcze konewka z wodą, koło niej stary, blaszany samowar, a nad kominkiem stała gruba flaszka z jakimś płynem przezroczystym.
Koło okna siedziała już niemłoda kobieta. Blada, nędzna, w ubogim ubiorze, trzymała w ręku jakąś szmatę i szyła.
— Katy! Katy! — krzyknął ajent, stawiając szkatułkę ostrożnie na stole — ty nie wiesz o niczem, siedzisz tutaj i szmaty łatasz, a ja mogę mieć teraz kapotrok za czterdzieści talarów, długi, po kostki, jak panowie noszą, kapelusz à la Gibus za cztery talary, pantalony za ośm, a westę za trzy... rozumiesz Katy?...
Blada kobieta odłożyła na bok jakąś brudną szmatę, a podparłszy ręką głowę, rzekła z uśmiechem bolesnym:
— Cóż ci to, Wilhelmie?
Link na to nic nie odpowiedział, tylko poszedł do kominka i z grubej flaszki sporo pociągnął. Kobieta westchnęła.
— Kapotrok, Gibus, pantalony, westa, wszystko jest tutaj — rzekł po chwili, przykładając z pieszczotą ręce do szkatułki.
— Cóż to masz? — zapytała kobieta.
— Co mam?... puszkę Fortuny, w której jest wszystko, co sobie zamarzyć możesz. Cztery pokoje, meble orzechowe, zwierciadła, suknia grodenapłowa, wszystko... rozumiesz? wszystko!...
Kobieta wypatrzyła się zdziwiona na ajenta, który znowu do kominka poszedł.
— Wszystko jest, Katy, wszystko — mówił dalej, oblizując otwór flaszki — tylko jednej rzeczy tam nie ma — dodał z strasznym wyrazem na twarzy — a to jest tylko tutaj w tej flaszce.
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/137
Ta strona została przepisana.