Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/143

Ta strona została przepisana.

— Co mi pan prawisz o przykazaniach, co! — krzyknął niecierpliwie ajent — widzisz pan, żem chory i zmęczony...
Zegarmistrz uderzył się ręką w kolano i pomyślał sobie w duchu: Źlem zaczął, nie uważałem, że mam z bezbożnikiem do czynienia. Myślałem, że skruchą przygotuję jego sumienie. — I myśląc to o tem, to o owem, gryzł wargi i szukał konceptu.
Link począł się już widocznie niecierpliwić. W tem, już na schyłku wszystkich nadziei, na samej krawędzi rozpaczy, rozweseliła się twrarz mieszczanina, z widocznem ukontentowaniem pogładził wąsy, brodę i pierś aż do kolan, i rzekł:
— Widzisz pan, bo u nas to lud niepoczciwy, sami złodzieje!
— U was, hm! to prawda — odparł Link, nie spodziewając się takiej sentencji od Wojny.
— Otóż znalazł się jeden taki bezbożnik, który naszemu doktorowi coś ukradł.
— Ukradł, hm! ukradł!
— Ukradł, za co jak każdy złodziej przed sądem Pana Boga, który katolików i niekatolików sądzi, strasznie będzie musiał odpowiadać!
Rzekłszy to, otworzył szeroko oczy i wlepił je w twarz ajenta. pewny jego wzruszenia i skruchy. Ale ajent był jak na złość nadzwyczaj spokojny. Założył palce między palce, a trzaskając niemi po kolei, bawił się tą szczególną melodją.
— Ale dzięki niebu — mówił dalej mieszczanin, uśmiechając się, że już zdąża do końca ze swoim dyplomatycznym djalogiem, który mu kilka kropel potu kosztował — dzięki niebu, że ta ohydna kradzież przeszkodzoną była przez tak poczciwego człowieka, jak jest pan Linkiewicz, którego wszyscy ludzie znają za porządnego negocjanta reputowanego domu Warnera i spółki.
Wymówiwszy to, zarumienił się po uszy poczciwy mieszczanin, wyrzucając sobie tak oczywiste kłamstwo. Ale zrobiwszy naprzód ślub świętemu Antoniemu, który według jego zdania ma być najskuteczniejszym patronem przeciw złodziejom i oszustom, że za to niewinne kłamstwo będzie przez cztery piątki suszyć i po pięć pacierzów odmawiać, uspokoił się w duchu i dosyć śmiało wyczekiwał odpowiedzi.
— Ja miałbym ze złodziejami mieć co do czynienia! — zawołał zdziwiony niby ajent.
— Nie, panie Linkiewicz, broń Boże, tego nikt nie mówił. Ale tę skrzyneczkę miał pan na drodze odebrać zło-