«drobnych interesów», które reputację jego na straszną, próbę wystawiały, i spekulował tylko na wielką stopę. Mimo to wylazł czasem «drobny spekulant» z niego, jeżeli potemu trafiła się dobra sposobność.
Dzisiaj Warner ma dobrą reputację w całej ziemi wielkopolskiej. Szlachta ma u niego otwarty kredyt, jest nawet wspaniałomyślnym, nie jeden majątek chciał z duszy i z serca uratować, ale jakaś fatalność zawsze mu przeszkodziła. Ubolewa on nad tem, że trzecia część obywateli polskich z swoich ziem wywłaszczoną została i zachęca pozostałych do przemysłu i pożyczek we wszystkich instytucjach kredytowych całego państwa, dając na usługę wszystkich swoich krajowych ajentów za opłatą jak najmniejszą Ubolewa on nad tem, że karjatydy jego kamienicy tak nieznośnie się śmieją, że jego atlasy wystawiają długie do przechodzących języki, i przysięga kilka razy do roku, że się szczerze zajmie radykalną puryfikacją swego domu z tych wszystkich błazeństw swego poprzednika. Ale w końcu myśli, że już za stary do tego i przekazuje tę puryfikację swemu synowi Ottonowi, który oczyści wszystkie te brudy, ciążące na domie Warnerów, i stanie się założycielem czystego rodowodu.
Stary Warner ma rodzinę, ale jakoś najmilej mu tu przebywać. Z pierwszego piętra prowadzą do tego pokoiku schody kręcone; a niemi zaraz z ciepłego łóżka schodzi tutaj i siada, choćby jeszcze nikogo z pisarzów nie było. Tu pije ranną kawę, tutaj każe sobie nakryć do herbaty, a kilku starych negocjantów starczą mu za wszelkie roskosze w kole rodziny. Jakieś dziwne powinowactwo jest między nim, a temi skrzyniami żelaznemi, między zakąszonemi jego ustami, a temi zamkami francuzkiemi, między uściskiem jego ręki, a tym płatniczym stołem marmurowym. Nie dziw, że tu go ciągnie, że tu radby strawić każdą chwilkę swego życia.
Dzisiaj rano zwykłym trybem zszedł z schodów kręconych, a czekając na kawę, wystawił tymczasem zgłodniałym lichwiarzom raport ostatniego targu na giełdzie londyńskiej. Patrzał niejaki czas z widocznem ukontentowaniem na zdziczałe wyrazy twarzy stojących za oknem negocjantów i uśmiechał się spokojnie, jak się uśmiecha stateczny ojciec, patrząc na zabawki kłótliwej swojej dziatwy.
Ta niewinna jednak roskosz poczciwego bankiera zatruta była jakiemś niemiłem zjawiskiem. Cofnął się od okna i poszedł w głąb gabinetu. A wodząc okiem po skrzyniach żelaznych, pomyślał sobie w duchu:
— Gdyby to człowiek mógł się raz pozbyć tych niepoczciwych ludzi i łotrów, którzy jak szydercze karjatydy stoją
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/158
Ta strona została skorygowana.