Na drugiem piętrze tej szczególnej kamienicy było kilka pokoi umeblowanych z wszelką elegancją. Perskie kobierce zaścielały posadzkę, na ścianach wisiały sążniste zwierciadła, po kątach było pełno świecących małych sprzęcików. Mimo tak wytwornego gustu, znamionującego miękkie, kobiece usposobienie, które odbijało się w całem tem urządzeniu, był to apartament kawalerski.
Porozrzucane krzesła i fotele, tu i owdzie samopas leżące korki od butelek i duszna, mglista atmosfera, okazywały, że niedawno odbyła się tu jakaś zabawa towarzyska. Nawet widać to po samym właścicielu tego kawalerskiego apartamentu. Chodzi on wzdłuż wszystkich pokoi, blady i niewyspany, w rannem jeszcze ubraniu. Jest to przystojny, bladej twarzy młodzieniec. Jakaś miękka, tkliwa dusza obrała sobie to białe, przezroczyste ciało na mieszkanie doczesne. Patrzy ona w jakiemś melancholijnem roztargnieniu przez te duże, jasno-niebieskie oczy, a świat ten tak piękny i rozmaity zdaje się ją nudzić i dręczyć.
Kilka świeżo zapalonych cygar leży na stołach mahoniowych, kawa wychłodła i zsiadła się w szklance, a gospodarz zapomniawszy o jednych i o drugiej, chodzi smutny i zamyślony.
W tem otwarły się drzwi zwolna — do pokoju wszedł namiestnik «Goliata».
— Dzień dobry ci, Ottonie! — zawołał — dzień dobry, mój synu!
Ojciec i syn jakoś obaj dzisiaj zbyt czuli. Ojciec zapewnie rozczulił się, zrobiwszy «drobny interes»; czułość syna mieszkała gdzieś głębiej.
— Dziś miałem brzydki, bardzo brzydki sen! — rzekł bankier, całując syna w czoło.
Młody Warner zmięszał się, spojrzał na ojca badawczym wzrokiem i czekał z niecierpliwością, co dalej powie.
— Brzydki, bardzo brzydki sen. Śniło mi się, że te śmiejące się karjatydy, atlasy i satyry zeszły do mnie, do mego gabinetu i śmiały się ze mnie, śmiały tak długo, aż pot śmiertelny wystąpił mi na czoło.
— Od ich śmiechu? — zapytał Otton.
— Od śmiechu; to nie wiesz, co to jest śmiech, mój synu? Śmiech jest to coś, co zabić może, zabić, mój synu!...
Otton posmutniał i zamyślił się.
— Śmiech może być ostrzejszy od brzytwy... Gdyby wszyscy ci reformatorowie wiedzieli, co śmiechem zdziałać można, nie potrzebowaliby wcale krwi przelewać, ani buntów organizować!
— Do czegóż z tem zmierzasz, ojcze? — zapytał Otton.
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/163
Ta strona została skorygowana.