— Ottonie, powiedz mi prawdę, czy masz ty ten honor szlachetny, tę krew drażliwą?
— Nie wiem jakbym się znalazł, ojcze — odpowiedział nieśmiało młodzieniec.
— Czy nigdy jeszcze cię nie obrażono? — pytał dalej ojciec, wlepiwszy w syna duże, siwe oczy.
Młodzieniec patrzył w ziemię, na jego pięknej twarzy było widać jakąś walkę.
— Ottonie, twoje milczenie pali mnie jak ogniem.
— Ojcze!
— Mamże się wyrzec wszelkich moich nadziei?
— Ojcze kochany!
— Maż w tobie być krew «drobnego negocjanta», który za grosz dziesięć razy przysięgnie i da się wybić?
Młodzieniec podniósł z dumą głowę do góry, jego niebieskie oczy zaszkliły się wyrazem szlachetnym.
— Nie wiem, ojcze — rzekł — do czego zmierza dzisiaj twoja mowa. Lękam się, że właśnie może chcesz mi stanąć w drodze do obronienia mego honoru.
— Od dziesięciu dni słyszę o nieporozumieniach twoich z panem Von der Mark.
— Te nasze nieporozumienia, ojcze, zakończą się pojedynkiem — odrzekł młodzieniec z całą spokojnością.
— Pojedynkiem! — krzyknął negocjant, a na twarzy jego walczyły z sobą dwa sprzecznych uczuć wyrazy.
— Pojedynkiem — odparł młodzieniec, biorąc ojca za rękę i patrząc z obawą w siwe jego oczy — pojedynkiem, a spodziewam się, że ojciec więcej kochać będzie imię Warnera, niżeli syna.
Śmiesznie wyglądał w tej chwili poczciwy negocjant. W jego sercu za mało było miejsca dla takiego heroizmu, aby za przyszłość domu swego stawić na kartę życie jedynaka, a wiele było w niem żądzy poczciwości i dobrej reputacji tego imienia. Było to gorączkowe pragnienie chorego za czemś, co mu właśnie odjęto. Była to nieodparta żądza roskosznicy za świątobliwością przy kresie życia. Do tego i miłość rodzicielska siedziała jeszcze gdzieś tam w kąciku jak moneta miedziana w skrzyni żelaznej. Negocjant w strasznym był kłopocie. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi od syna; zaskoczyła go nieprzygotowanego. Otton zaś był tego mniemania, że ojciec chce od niego tem postępowaniem wyłudzić tajemnicę pojedynku, aby go potem udaremnić.
Powoli przyszedł negocjant do siebie. Otarł pot z czoła chustką jedwabną i usiadł na kozetce. Uczucie dumy imienia przemogło w jego sercu.
— Pójdź do mnie, Ottonie — rzekł do syna — pójdź,
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/167
Ta strona została przepisana.