Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/170

Ta strona została przepisana.

ternie. Młody doktor podziwia jej śliczne dołki po obu stronach twarzy i z niemałem zadowoleniem spostrzega, że ma wszystkie zęby, co bardzo rzadko wydarza się u córek germańskiego szczepu.
— Matyldo — rzecze młody docent — dzień dzisiejszy jest dla mnie początkiem owej błogiej nieskończoności, która jest podstawą wszechświata, na której ów Nieskończony, Niepojęty i Niestworzony, owa nietyczna troistość, założył wielkie dzieło swoje...
— Walterze — odpowie piękna narzeczona — dzisiaj będziemy mieć licznych gości. Te srebra bardzo się dobrze wydadzą, kosztują ojca bardzo drogo i są przeznaczone na moją wyprawę.
— Ten srebrny blask przypomina mi owe przyćmione światło księżyca, które jest obrazem absolutnego rozumu. Nie ma w niem owego czerwonego gorąca, jakie jest w świetle fantazji i serca, ale za to ono nie spełznie, jak pełzną wszelkie barwy, pożyczone od ziemi; ono jest wieczne, czyste i trzeźwe, jak moja miłość dla ciebie, droga Matyldo!
— Czy znasz ty, Walterze, pana Tamimischel? Ach, to dziwny człowiek! Na obiad je tylko knedle z cynamonem. Musiałam osobno kazać dla niego zrobić knedle.
— Pan Tamimischel, Matyldo, to człowiek wielkiej erudycji. On pierwszy dowiódł dokumentnie, że Cyceron miał piękną wilę w Pompejach, niedaleko domu Djomedesa, na lewo od wili tragicznego poety. W jednej bowiem jego mowie przeciw Katylinie jest wspomniane o czarnym psie — a taki sam czarny pies namalowany jest na domie tragicznego poety, i niezawodnie musiał mieszkającemu w sąsiedztwie Cyceronowi dać pochop do użycia tego przyrównania...
— Tfe, mówisz dzisiaj o psach...
— Ba, ale to nie prosty pies, to pies Cycerona, a Cyceron to przecież?...
Jakoś nudnym wydał się dzisiaj pięknej Matyldzie jej narzeczony. Użyła więc zwyczajnego swego talizmanu, aby młodego docenta czem prędzej z wykopalisk Pompejów i z domu Cicerona wyprowadzić.
— W onegdajszym numerze «Thalji» czytałam znowu piękne wiersze — rzekła z filuternym uśmiechem, przy którym uczony doktor ujrzał dwa prześliczne dołki i dwa tuziny najbielszych ząbków.
— Co za wiersze? — zapytał zmięszany nieco docent.
— Umiem je na pamięć, choć mnie to nieco pracy kosztowało. Tytuł: «Trójca katolicka»:

Trzy epoki życia, to Bóg troisty,

Nikt nie rozumie dziś tego mytu —

Bóg-starzec-dziecię; Syn-młodzian skrzysty.