Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/174

Ta strona została przepisana.

negocjant nie miał nawet do tego pretensji. On to wszystko przekazał synowi; Otton miał dopiero z krwią szlachecką się pobratać. Negocjant korzystał z tego swego położenia i wszystkim prawił do ucha, że on tylko osobistą zasługę ceni i ją proteguje.
Otóż z ludzi czysto osobistych zasług byli: Jakiś radzca byłej marynarki niemieckiej. Przedtem był redaktorem jakiegoś pisemka. Wyawansowawszy na radzcę floty, pokochał strasznie morze i mówi o niem dniem i nocą. Ubolewa on, że do floty związkowej nie przyszło, ale ma nadzieję, że to prędzej, czy później koniecznie nastąpić musi.
Za nim stoi intendent ewangelicki, mąż pełen racjonalnej pobożności. Pisze on dzieła uczone przeciw katolicyzmowi i obciąża je na okładkach dokumentami, branemi wprost z biblioteki watykańskiej. Jest on tego zdania, że zakon krzyżacki dopiero w wyznaniu ewangielickiem znalazł prawdziwą swoją misję i jako taki odżyje duchowo, jeźli się na wschód zwróci.
Dalej: W długim, czarnym fraku, białej chustce i białych żabotach, a czarnych rękawiczkach, to emeryt, profesor filozofji, który będąc «burszem», mieszkał razem z Heglem i z nim fajkę palił. Z nim rozmawia także emeryt łysy, z długą twarzą, kubek w kubek do księdza Alby podobny. To były profesor historji powszechnej, dzisiaj właściciel skromnej kamieniczki, którą wziął ze żoną. Pamięta on dobrze Rotteka, lecz rzadko o nim mówi, bo wydział publicznego bezpieczeństwa i porządku miał z tego powodu nie jedną z nim konferencję. Stary emeryt bowiem uchodzi tam za zapaleńca i dla tego nie dobrze jest notowany. Mówią nawet, że w skutek tej energji młodzieńczej dostał przed czasem emeryturę.
Ten z pełną, okrągłą, gładko ogoloną twarzą coś na Anglika zakrawa. To ekonomista, zasiadał w konferencjach związku cłowego. Przy nim, jakby dla kontrastu, stoi blady, melancholijnej twarzy młodzieniec. Włosy ma w tył zarzucone w długich, połyskliwych kędziorach. Postawa jego jest tragiczna, chustka pod szyją na pół rozwiązana. To tenor liryczny i pierwszy kochanek opery.
Tam nizki, pękaty człowiek z ruchomą fizjonomją wysuwa się z kąta i ukośną linją zbliża się do intendenta ewangielickiego. Ściskają się za ręce i mówią z sobą poufale, jakby byli z jednego cechu. Gdzie tam! To pierwszy komik sceny tutejszej, komedjant jakich mało!
A ten w wytartym żołnierskim mundurze? To ofiara nieporozumień narodowych. Poszedł on za głosem narodu i rządu, poszedł do Szlezwiku i przyniósł ztamtąd dwie kule w boku, stary mundur i patent na skromną pen-