— Musisz się strzelać, abyś okazał światu, że w tobie nie ma krwi «drobnego negocjanta»... aby firma Warnerów ztąd chwałę odniosła!...
Otóż i pan Tamimischel! Poczciwy, uśmiechający się staruszek. Ma on przed sobą długą, czarną, atłasową kamizelkę z drobniutkiemi, zielonemi kwiateczkami, i długi fontaź z białego batystu; za nim widać długi, bronzowy frak; pod nim chwieją się długie nogi, a na jego poczciwej twarzy rozparł się długi, złośliwy nos,,jak greckie Y. którego wielkim jest nieprzyjacielem uczony filolog. Pan Tamimischel był przyjacielem Tauchnitza i razem z nim pracował nad stereotypowem wydaniem klassyków. Ale przyjaźń ta rozerwała się. Niedawno krytyk polski powiedział zbyt naiwnie, że autor nie może nic innego stworzyć nad to, co w nim samym jest z urodzenia. Pan Tauchnitz był tego samego zdania; uczone bowiem noty pana Tamimischel były wszystkie tak długie, jak jego frak bronzowy, jego fontaź, westa, nos i nogi.
Pan Tamimischel dał hasło do obiadu. Usiedli wszyscy, odkrząknęli, położyli serwety na kolana, prócz starych emerytów’, którzy je na szyi zawiesili.
Obiad szedł zwykłym trybem. Półmisek za półmiskiem, jedno wino za drugiem, a konsekwentnie także lokaj za lokajem. Goście jedli według systematu przyjętego przez cywilizację europejską, używając łyżek, noży i widelców; tylko starzy emeryci i kilku «drobnych negocjantów» w zbyt zawiłych sytuacjach dopomagali sobie palcami, przeciw czemu wcale nic nie miała jedząca powszechność. Wyznawano bowiem absolutną wolność każdego indywiduum w zakreślonych sobie granicach. A że wolność i granice nigdy z sobą w parze nie chodzą, mimo wszelkiego filozoficznego ich orzeczenia, dał jasny tego przykład pan Tamimischel, autor niedrukowanych notat do wydań Tauchnitza. Obracając bowiem swoje knedle z cynamonem na talerzu, w taki wprawił je wir szalony, że jeden z nich umknąwszy z talerza, przeleciał po nad sznycel sąsiada i tuż jak bomba uderzył przed nosem radzcy-marynarza, który właśnie marząc o flocie zjednoczonej, prowadził rozlaną wodę aż po za talerz starego emeryta, aby dla tej floty utworzyć morze przyzwoite i spokojne. Otóż okazało się, że człowiek bez ustaw, ograniczających jego wolność osobistą, ani obiadu zjeść nie może, i okazało się niemniej, że absulutna wolność każdego z osobna jest wprost niemożliwą, bo każdym ruchem wkrada się w terytorjum sąsiada, jak tego dowiedli pp. Tamimischel i radzca marynarki. Pan Tamimischel jednak, myśląc nad swoim knedlem i absolutną wolnością, pocieszył się reminiscencją z swoich materjałów klasycznych. Przypominał on
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/176
Ta strona została przepisana.