i ich ciała pogrzebać. Nawet na samej granicy Dąbczyna i Badziejewa są wysokie kopce, w których bodaj czy nie leżą Krzyżacy. Psy lepiej się znają od nas na takich rzeczach, a mój Widu, to wyje jak wściekły, gdy tamtędy ze mną przechodzi. Stary to pies i nie głupi!
W tem, jakby wiedział, że pan o dobrych instynktach jego właśnie w tej chwili mówi, zaszczekał Widu przeraźliwie tuż pod oknami spalonego browaru. Lekarz i ekonom wyjrzeli oknem i widzieli obaj, jak ciemna jaka postać przesunęła się ukradkiem wzdłuż ściany i znikła poza węgłem. Widu rzucił się wściekle za nią. Za chwilę okazała się postać wysoka z kijem w ręku. Widu począł skomlić i łasić się do niej.
— Kto był ten pierwszy, tego nie wiem — mruknął ekonom — ale ten drugi, to może być tylko Marek Paliwoda, bo tylko do niego może się Widu łasić. Ale co on tak późno robi z kijem?...
Tymczasem Widu pożegnał na rogu browaru swego dobrego znajomego i wrócił pod okno izdebki, w której według jego przekonania miał się znajdować ekonom. Było to szpetne, czarne, kudłate psisko, o małych nogach i łbie ogromnym. Obaczywszy w oknie ekonoma, zaszczekał z widoczną radością, a zwróciwszy się ku północy, począł wyć przeraźliwie.
— Czy widzi wielmożny pan? — zawołał ekonom, tak zawsze po całych nocach wyje, zwrócony do Mogił i Dąbczyna, a nieraz to biegnie aż na kopce. Nieraz bywało, wstanę w nocy i patrzę, czy nie złodzieje. Nie ma i żywego ducha, a on wyje i wyje, jakby tam ćmę nieprzyjaciół widział!
— Widu, Widu! — zawołał lekarz, chcąc się bliżej przypatrzyć tej rozumnej istocie.
Widu jednak nic nie słyszał, wył tylko żałośnie, zwrócony do Mogił i Dąbczyna.
— I nawet biedę miałem z tem psiakiem w Dąbczynie — mówił dalej ekonom. — Bo muszę panu powiedzieć, że Wojna z Dąbczyna, zegarmistrz, tak go nazwał i mnie darował. Razu jednego pyta mnie jakiś luter, jak się ten pies nazywa. «Widu», odpowiedziałem, nie mając nic złego na myśli. A w tem zapieni się luter, aż zgłupiałem, i takiego narobił krzyku, aż się ludzi moc zbiegła. Nie dosyć na tem. Wzięli nawet mnie do burmistrza, a ten dał mi admonicję dość surową, abym ludzi nie znieważał. Dopiero wtedy dowiedziałem się, że powiedziałem lutrowi wielką impertynencję, bo na jego pytanie, jak się pies nazywa, powiedziałem po prostu: «Widu» (wie du), co znaczy po polsku: «jak ty». A to wszystkiemu temu winien był Wojna, który dowiedziawszy
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/18
Ta strona została skorygowana.