Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/181

Ta strona została przepisana.

zbytnie musi on gdzieś wyrzucić. A jako organizm zwierzęcy obiera sobie na ten cel najbliższe i oraz najsłabsze, jeźli to być może, chore miejsca, tak i zbytnie siły narodu prąd swój obierają w najsłabszą społeczność. Ale biada i najmocniejszym, na które trafi ten prąd silny, niepowstrzymany! Jakież to siły wychodzą na zewnątrz narodu? Z jakich żołnierzy jest złożona ta straż przednia narodu? Któż są ci koloniści, których tysiące wychodzi co roku w ziemie Szląska i Poznania?... To są ochotnicy, to jest elita, to gwardja narodu!... Im za ciasno było między nami! Ich duch przedsiębiorczy zapragnął obszerniejszego pola, ich ręce żylaste zapragnęły cięższej pracy, twardszej, stepowej ziemi! W ojczyźnie siedzi się i pracuje, aby żyć i wyżyć, a oni wyszli z ojczyzny, aby mieć zysk! Słowo «zysk» staje im tam za ojczyznę, za religję, za ustawy! Oni tam zyskać muszą, om tam na wszystkiem zyszczą, bo to jest jedyny nerw ich życia. Dla tego oni muszą zdobyć kraj, na który się rzucą: mieszkańcy tamtejsi nie podołają im! Przed szturmem tej przedniej, wyborowej kolumny sil narodowych wszystko pryśnie, i pół wieku nie minie, a o dawnych posiadaczach majątku tamże zostaną takie same wieści, jakie dzisiaj mamy o sławnych Açtekach w Ameryce!... Niedawno rozprawiano wiele o linji demarkacyjnej w polskiej sąsiednej prowincji. Chciano położyć kres i powiedzieć: dotąd, a nie dalej! Niedorzeczne marzenia! Granica naszego rodu jest tak ruchoma, z każdą godziną zajmuje więcej ziemi, a przyjdzie czas, że ją łzawem okiem będziemy szukali po za granicą państwa sąsiedniego... w ziemi obcego nam rządu!... Cóż więc zwycięża i podbija dzisiaj w naszych kolonistach? Praca i zysk! Wnoszę toast:

«Praca i zysk

Szary koniec stołu zaruszał się wprawdzie, ale doktorowie uznali to stanowisko za nizkie, aby się wziąść do toastu. Potrzebne były jeszcze niektóre porozumienia i poprawki.
Pan Tamimischel nic na to wszystko nie mówił, tylko się uśmiechał, jak człowiek dojrzały, patrząc z góry na igraszki berbeciów. Muskał nieustannie po swoim długim nosie, bawił się zielonymi kwiatkami atłasowej westy, a gdy go jeden z emerytów o jego zdanie zapytał, odpowiedział krótko i węzłowato, że całą dyskusję uważa za zwichnioną. Opuszczono bowiem w niej najgłówniejszą podstawę, o którą wszystkie doczesne i wieczne opierają się rzeczy, to jest: filologję i etymologję. Każdy bowiem przyzwoity filolog wie, że Slavus tyle znaczy co Sclavus, zkąd