— Gdym stanął w obronie Polek...
— Saperment! Co tobie do Polek!
— Gdym stanął w obronie Polek i dom Dąbczyńskich za przykład wziąłem, roześmiał się pan Von der Mark bardzo nieprzyzwoicie.
— To jeszcze nie obraza.
— I mówił długo o samej margrabinie, która przez kilka lat szalała za pułkownikiem od dragonów dla tego, że miał łokciowe wąsy, a pięć stóp i ośm cali wysokości!
— I cóż dalej?
— Mówił, że za takiemi matkami i córki idą w ślady.
— Temu przecież nie przeczyłeś?
— Przeciwnie, mówiłem, że córka margrabiny, którą znam osobiście... że panna Janina jest godną dziewicą.
— Piramidalne głupstwo!
— A pan Von der Mark wstał na to i w obec wszystkich dał słowo honoru, że za kilka miesięcy będzie miewał z nią «rendez-vous», gdzie i kiedykolwiek zechce, a nawet wykradnie ją i wywiezie do jednego z swoich zamków, jak to dawniej praktykowano. Na tę bezczelność powstałem.
— A pan Von der Mark uderzył cię szpicrutem... bo on zazwyczaj tak się obchodzi z nieszlachtą.
— Nie, tego nie uczynił. Ale zwracając się do mnie, rzekł słodko: «Miło mi, słyszeć cię broniącego prześladowanych, młody człowieku. Jako Von der Mark wyznawałem dotąd tę zasadę, że z krwią odziedzicza się przymioty rodziców i antenatów. Dzisiaj, mój młody przyjacielu, jestem w wielkim ambarasie z tą moją zasadą. Słyszę bowiem syna największego na całem Pomorzu szachraja i łotra, mówiącego uczciwie i wspaniałomyślnie. Lecz mojej zasady dotąd nie cofnę, póki mi nie dasz dowodów, że to co mówisz, nie jest tylko w gębie, ale we krwi twojej.
— Tysiąc elementów! Kiedy się to stało?
— Przed tygodniem.
— Hm, czyby to nie było przedawnienie — mówił jeden z lajtnantów.
— Dla czegóż na gorąco nie załatwiłeś tej rzeczy?
— Możebyście w takim razie nie pili dzisiaj u mnie «gabinetu».
— Masz słuszność — rzecze pierwszy.
— Bez wątpienia — wtrąca drugi.
— Pan Von der Mark wyjechał był tego samego dnia za pilnym interesem — mówił dalej Otton.
— I zapewnie z rok tam zabawi? — rzekł pierwszy.
— Może i dwa lata — wtrącił drugi.
— Wrócił przedwczoraj! — ozwał się Otton.
— Przedwczoraj!
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/185
Ta strona została skorygowana.