i groźną potrząsał kopją, wzywając zapaśnika. Wstęga ululubionej barwy kochanki spływa na jego ramieniu, na jej cześć stoczy dzisiaj walkę śmiertelną!... A ona patrzy na niego z kamiennego balkonu, przed nią uklęknie po walce, a jej białe rączki uwieńczą jego skronie...
— Hej! — krzyknął i rzucił szklankę aż w tysiące rozbryzła się kawałków — gdzież jest ten; co śmie powiedzieć, że we mnie podła krew negocjanta! Pierwszy, którego dzisiaj ujrzę...
W tem otworzył drzwi służący i zapowiedział nieznajomego gościa.
Lanzasy przestały się dymić — do pokoju wszedł Jerzy.
Jerzy miał na sobie ubiór podróżny, dosyć zaniedbany.
Na twarzy jego malowało się wielkie wzruszenie. Ręce jego drżały, oddech miał słaby, urwany.
— Jeźli to być może — ozwał się do Ottona — prosiłbym pana na chwilę sam na sam.
Syn negocjanta zmierzył go pogardliwie od stóp do głowy i rzekł, wskazując na dwa obłoki dymu:
— Są to moi najlepsi przyjaciele, nigdy się z nimi nie rozstaję i żadnej przed nimi nie mam tajemnicy.
— Więc mogę zacząć — mówił dalej Jerzy, oglądając się za krzesłem.
Otton zrozumiał wzrok Jerzego i machinalnie wskazał na fotel. Zdawało się mu, że w twarzy nieznajomego gościa ujrzał złośliwy uśmiech tryumfu. Zmarszczył czoło i z pańska rzucił się na stojący obok stołu balzak. Zdawało się Jerzemu, że w tem zachowaniu się syna negocjanta jest coś szyderczego.
— Jestem Jerzy... lekarz z Dąbczyna.
— I przyjechałeś pan, aby w razie potrzeby opatrzyć rany hrabiego Leona... — rzekł z gestem arystokraty syn negocjanta.
Spojrzeli sobie obaj w oczy i obaj jednocześnie odsunęli krzesła od siebie. Jakaś dziwna, nieodgadniona antypatja powstała w tej chwili w ich sercach.
— Jeźli pan tak rozmowę zaczynasz — rzekł Jerzy, siląc się na wyraz obojętności — to ona może się urwać przed czasem.
— Nie wiem, mój panie, czy wiele zyskam na czasie — odparł syn negocjanta — ale słucham pana.