— Cierpkie słowa pana okazują, jakbyś miał jaką urazę do mnie — zapytał Jerzy, a twarz jego czerwieniła się z gniewu.
— Nie znam pana!
— Obecność tych panów i ich ranga jest mi rękojmią, że rozmowa nasza toczyć się będzie w karbach przyzwoitości.
— Słucham pana!
— Pan miałeś spór z panem Von der Mark.
Otton ruszył głową.
— Przy tym sporze wymienione zostało imię pewnej damy.
— Pan powtarzasz stare rzeczy — odparł młodzieniec z niecierpliwością.
— Dopókąd te rzeczy jeszcze nie załatwiły się...
Twarz młodzieńca oblała się rumieńcem. Był to pierwszy policzek wstydu, pierwszy głos nieubłaganej opinji!
— Któż mi dzisiaj odebrał sposobność załatwienia tej sprawy na drodze honoru? — zawołał żywo młodzieniec.
— Myśl pan, że to przypadek, czysty przypadek.
— Przypadek? O nie, mój panie, to nie był przypadek. Bo przypadek nie przyjeżdża z Dąbczyna, nie idzie wprost do kasyna i nie pyta się wprost o pana Von der Mark, nie proponuje mu wprost gry azardowej! A przegrawszy naumyślnie tysiąc talarów, nie patrzy się krzywo na pana Von der Mark, nie zarzuca mu szalbierstwa. Przypadek nie postępuje sobie tak systematycznie, nie przywozi z sobą lekarza; słowem, nie był to wcale przypadek. Było to wymierzone przeciw mnie, aby mnie poniżyć, aby okazać, żem nie godzien obronić cudzej sławy, bo nie mam tarczy herbowej, bom syn prostego negocjanta!
Z za chmury dymu ozwały się dwa głosy.
— Który doskonale się strzela i przed każdym polskim grafem się ostoi!
Jerzy spojrzał na kanapę, ale prócz gęstych kłębów dymu nic nie widział. Słowa młodzieńca obudziły w nim kilka myśli, które mu często do głowy przychodziły, a nigdy dojrzeć nie mogły. Było jakieś pokrewieństwo między nimi obydwoma; mimo to jakaś niepojęta antypatja trzymała ich z daleka od siebie.
— Nie znam powodu — rzekł Jerzy po chwili — dla czego pan w tym przypadku, czy raczej zdarzeniu, widzisz dla siebie jakieś poniżenie. Jeźli chodziło panu o honor damy, to rzecz obojętna, kto kopję skruszył.
— Nie, mój panie — odparł syn negocjanta — są dobre, szlachetne uczynki, które radzi sami spełniamy. Jest to
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/197
Ta strona została przepisana.