wrodzona nam próżność, od której żaden człowiek wolnym nie jest.
— Ale ta próżność powinna nam w takim razie przynieść niejaki procent — rzekł Jerzy z uśmiechem ironji.
— Nikomu nie przystoi zaglądać do moich rachunków — odparł syn negocjanta w widocznym gniewie.
— Nie przychodzę tutaj — rzekł Jerzy, powstrzymując się w gniewie — abym żądał od pana rachunku, czy stawanie w obronie tak znakomitej damy przyniosłaby panu korzyść jaką, czy żadną. Do tego nie mam bynajmniej upoważnienia. Ale przychodzę z tem, do czego mam upoważnienie.
— Słucham pana — zawołał Otton i przygryzł usta. — Ale najprzód powiedz mi pan, od kogo masz pan kredytywę? Zapewne od hrabiego Leona —
— Bynajmniej.
— No, to już dobrze, bo inaczej nie mógłbym jej akceptować.
— Moje upoważnienie pochodzi wprost od damy.
— Od panny Janiny! — zawołał młodzieniec i zerwał się z balzaku na równe nogi.
— Tak jest, od niej samej — odparł Jerzy, patrząc z pod oka na chmurę dymu przed kanapą.
— Mówiła, żem nie godzien.
Jerzy wypatrzył się na syna negocjanta. Jakoś za tragicznie wyglądał mu w tej chwili, aby całą tę sprawę wziąść za przemijającą awanturę. Jego twarz przybladła, duże, niebieskie oko drżało, jakby przemocą ukrywało łzę, cisnącą się z głębi duszy. Jerzy uczuł, że jego serce przeszyła nagle myśl bolesna, że ów stojący przed nim młodzieniec jest jego nieprzyjacielem.
— Tak jest — mówił z cierpką determinacją — od niej samej mam upoważnienie.
— To mi w oczy powiedzieć! — krzyknął młodzieniec, a krew uderzyła mu do twarzy.
— Powiedzieć panu —
— To jest bezczelnie ze strony pana.
— Powiedzieć panu — kontynuował z wymuszoną spokojnością Jerzy — że ona sobie wcale nie życzy tego, aby jej imię wmięszane było do awantury pojedynkowej.
— Dla tego przysłała swego narzeczonego — mówił z ironją syn negocjanta.
Twarz Jerzego oblała się rumieńcem. Usta jego zadrżały, ale słowo zamarło i nie wyszło przez nie.
— Przysłała swego narzeczonego — ciągnął dalej z ironją młodzieniec — aby maskowatym przypadkiem udaremnił pojedynek, któryby mi dał sposobność okazania pannie Janinie
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/198
Ta strona została przepisana.