krył się pierzyną. Ale myśl nieswojska wylazła przez szlafmycę, poduszkę i pierzynę, i latała po nim jak czarna szczypawka.
— Dużo dziś jadłem — mówił do siebie negocjant, przewracając się na drugi bok, a z nim przewracała się myśl czarna i kąsała go jak szczypawka.
I chciał tę brzydką myśl odpędzić jakiem błogiem marzeniem. Marzył o wielkiej herbowej tarczy nad bramą swojej kamienicy; w salonach na pierwszem piętrze widział długi szereg gości znakomitych; imię jego błyszczało w jakichś dziwnych symbolach na guzikach liberji domowej... a w tem ukazał się syn jego — we krwi — konający — syn jedynak!...
Negocjant zerwał się z łóżka, zrzucił poduszkę, pierzynę i szlafmycę na ziemię i przestraszony spojrzał w duże zwierciadło, z którego przy świetle nocnej lampy wyszczerzała się jakaś mara okropna!... Zbliżył się do zwierciadła, przypatrzył się tej brzydkiej marze — był to on sam! Tak brzydkim jeszcze nigdy siebie nie widział!
— Czego się niepokoję — mówił do siebie — wszak tysiące pojedynkują się, a nikt nie ginie!
I znowu spojrzał w zwierciadło i zdawało się mu, że jest brzydki i stary jak nigdy!... A tam w kącie, tam... leży trup siny, skrwawiony — to syn! jedynak!
— Przecież to jeszcze nic pewnego — mówił do siebie — Otton dopiero mi coś napomknął...
W drugim pokoju coś gwizdnęło — za piecem ktoś się zaśmiał!
Włosy stanęły mu kołkiem do góry. Obejrzał się — był sam, sam jak palec.
— Moja krew widać nie jest do tych rzeczy! — rzekł do siebie — mam słabe nerwy.
Znowu ktoś się zaśmiał tuż za jego plecyma i coś mu gwizdnęło pod samym nosem. Negocjant wykręcił się w koło, potarł po nosie, a wszędzie znowu cicho i głucho.
— Do takich głupich rzeczy jak pojedynek, trzeba się, jak widzę, urodzić — mruknął niezadowolony negocjant — aż nogi podemną dygoczą... A co tam biedny mój Otton robi! On pewnie poci się ze strachu! Trzeb ą pójść dodać mu ducha... tak, tak, dodać mu ducha...
I wziąwszy do ręki nocną lampę, wysunął się stary negocjant cicho i ostrożnie ze swego pokoju. Na korytarzu było pusto i głucho. Zbliżywszy się do schodów drugiego piętra, ujrzał nagle przed sobą jakąś postać olbrzymią. Ale negocjant nie chciał w tej chwili z nikim mieć do czynienia i czmychnął czemprędzej napowrót do swego pokoju. Tam znowu było mu samemu jakoś nudno, a nawet trochę
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/206
Ta strona została przepisana.