i straszno. Trup siny leżał ciągle w kącie, pod nosem ktoś mu świstał, a nad karkiem śmiał się jakiś duch-psotnik, że aż włosy stawały na głowie!...
— Trzeba iść do Ottona, trzeba mu dodać ducha, niech się nie boi!... — rzekł do siebie i znowu wyszedł z pokoju. Ta sama czarna, olbrzymia postać leżała tuż przed nim na progu!...
Negocjant zamknął oczy, rzucił lampę i wybiegł na korytarz. Pędem przeleciał schody i wpadł do pokoju syna.
— Ottonie, Ottonie! — zawołał z progu — nie bój się niczego, szlachcic także człowiek z gliny jak wszyscy, a nie boi się...
Ale Otton nie ozwał się, w pokojach nie było nikogo. Łóżko jego było nietknięte — tylko nocna lampa świeciła się jak zwyczajnie! Negocjant przyrósł nagle do ziemi, włosy stanęły mu kołkiem... A trup siny leżał i tu w kącie, i tu ktoś mu gwizdał pod nosem, a na karku siedział już oczywisty djabeł i śmiał się, aż po kiszkach darło!
— Nie pojmuję, jak się można pojedynkować! — szepnął w sekrecie do siebie negocjant — ale nie, ja mam słabe nerwy i nic więcej — dodał zaraz potem.
Na stole leżał jakiś papier opieczętowany. Negocjant rozerwał pieczęć — było to tkliwe pożegnanie syna, gdyby zginął w pojedynku!
Negocjant zadrżał cały — kolana ugięły się pod nim. Wybiegł z pokoju, biegł po schodach i korytarzu, nie widząc wcale owej olbrzymiej postaci, która tuż za nim biegała. Wpadł do swego pokoju — ale jakaż rada!... Gdzież Otton? A to noc, północ... wszędzie głucho, wszędzie pusto!... Tam w narożnym pokoju śpi Matylda i marzy o swoich srebrach wyprawnych, ale cóż ona poradzi!... A zresztą jakże tam iść przez dziesięć ciemnych pokoi!...
— Mam słabe nerwy, jabym się nigdy nie pojedynkował...
to głupstwo... hm, głupstwo i kaprys... Nic głupszego szlachta nie mogła wymyśleń, jak te pojedynki, gdzie kogoś zabić można... Ja bym się nie strzelał, nie... ale tak na pałasze... no, to jeszcze pół biedy... Otton musi na pałasze się bić... a nie strzelać!...
Tak mówiąc do siebie nieszczęśliwy negocjant, chodził po ciemnym pokoju, kłapał rękami i patynkami, a usiadłszy na krześle, sam nie wiedział, co się z nim stało. Popadł w jakieś szczególne delirium, ale co w tem delirium widział, o tem i sam Cefizes nie umiał by nic powiedzieć.
Była godzina czwarta z północy, gdy negocjant na serjo przyszedł do siebie. Zerwał się na nogi, zadzwonił na służącego i czemprędzej się ubrał. Jak szalony wybiegł na ulicę. Ottona jeszcze nie było.
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/207
Ta strona została przepisana.