Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/208

Ta strona została przepisana.

Na niebie wschodziła jutrzenka i różowem światłem malowała wązkie, wysokie kamienice.
Negocjant uderzył piersią o jakąś długą, porządnie ubraną figurę.
— Linku, Linku kochany, niebo mi cię zsyła!
Link miał na sobie długi kapotrok, pantalony perłowego koloru za ośm talarów, zieloną westę z czerwonemi kwiatkami i prawdziwy «Gibus» na głowie. Jednak to wszystko było już pomięte, powalane.
— Linku! Otton się chce strzelać! — krzyknął mu negocjant do ucha.
— To głupstwo! — mruknął ajent, siląc się do pionowej pozycji.
— I ja sam tak myślę, ale cóż robić... gdzie go szukać, Linku? Biegnij do policji —
— Właśnie ztamtąd idę — odrzekł ajent — niegrzecznie się ze mną obeszli.
Rzekłszy to, z taką zatoczył się energją, że swego patrona z nóg zwalił, a sam dalej ukośną linją podążył.
Za kilka minut pukał nieszczęśliwy negocjant do małego domku na przedmieściu. W oknie ukazała się brudna szlafmyca i włosy rozczochrane.
— Pifke, drogi Pifke! ratuj mnie! — krzyknął negocjant do brudnej szlafmycy.
— Warner!
— Otton chce się strzelać!
— Coś już słyszałem o tem głupstwie — wyrzekł głos z pod szlafmycy.
— Sądzisz, że to głupstwo?
— Wierutne głupstwo!
— Ba! ale szlachta zazwyczaj strzela się...
— Ale krew porządnego negocjanta nie strzela się, rozumiesz?
— Ba...
— Naszym honorem i szlachectwem, to pieniądze i nic więcej! Gdy będziesz miał pieniądze i porządną firmę, masz wszystko! Cały świat stoi ci otworem — i szlachectwo i zaszczyty, jeźli ci one koniecznie po głowie skaczą!
— Pifke, słowo w słowo i ja tak myślę!
— Idź i weźmij syna za uszy!
— Ba, ale go nie ma... a teraz może już się strzela... a może już zabity!...
— To biegnij na policję i weź żandarmów —
— Pifke, z ciebie Pan Bóg mówi!
— — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — —