Myśmy ich niegdyś zwyciężali żelazem, oni teraz zwyciężają nas pracą przemyślną, a my upadamy gnuśnością i marnotrawstwem.
— Tak samo kubek w kubek i starszy pan mówi — odpowiedział ekonom — i w Bogu nadzieja, że nam tak łatwo karku nie złamią.
Rzekłszy to, pokręcił wąsa stary wachmistrz, a ukłoniwszy się z należytą subordynacją, wyszedł z izdebki, dążąc na folwark, do ukochanej swojej Małgosi, na której wspomnienie coś strasznie posmutniał stary wiarus.
Długo w noc czuwał jeszcze młody lekarz. Różne obrazy z dnia dzisiejszego przesuwały się przed jego oczyma. On widział dzisiaj lud przesądny, nie ufający najlepszym chęciom, lud żyjący w tradycjach wiekowego swego bóstwa, odtrącający od siebie każde lepsze, śmielsze marzenie... A naprzeciw niemu stanął lud obcy, przemyślny, zagarniający jak fala coraz więcej ziemi polskiej, niszcząc jej święte pamiątki... Trudna walka z takim ludem, a każda chwila usuwa granice ziemi, które niegdyś zakreślił jej naród mieczowy i mogiłami pobitych nieprzyjaciół naznaczy!... I znowu wyjrzał młody lekarz z okna ku wieżom Dąbczyna, ale tym razem łagodniejszy wyraz miał na twarzy. Jego ciemne oko rozświeciło się uczuciem szczęścia, drzemiącego tam gdzieś w głębi duszy, o którem świat jeszcze nic nie wie, a które może pozostanie wieczną dla niego tajemnicą. Tylko czasem zdradzi je łza boleści, kilka zmarszczek wskażą ślady, którędy przemknęło uczucie gorętsze... A na szarej osłonie nieba szybuje biały obłok; zwiesił się na czarnej wieży Dąbczyna, a tysiące złotowłosych aniołków igrają na jego białej, łabędziej piersi. To ona śni o tobie, szepcze mu stara grusza, a jej sny czyste i dziecinne, jak te aniołki złotowłose, kołyszące się na jej białej, łabędziej piersi... Zlicz moje liście, mówi stara grusza, a będziesz miał miarę szczęścia, które cię czeka, gdy z jej ust pić będziesz nektar roskoszy... Z czoła twego zdmuchnij chmury, wołają liście starej gruszy, ona wystarczy ci za cały świat, powiedzie cię przez wonne kwiaty, a śnić będziesz sny roskoszy i szczęścia...
Lekarz stał przy oknie i śnił jeszcze słodko, gdy nagle sny jego poczęły się ożywiać. Biały obłok, wiszący u wieży Dąbczyna, zniżył się ku ziemi; a kilka złotowłosych aniołków zstąpiło na piękną, zieloną łąkę. Liście starej gruszy zaszumiały głośno, a oni zanucili śpiew słodki i zwolna postępowali ku niemu. Na ich czołach błyszczały światła, za nimi szedł zły duch w niemocy swojej i warczał ze złości, że był niemocen. A w koło nich ulatywały westchnienia, ulatywały na zawsze z ziemi, bo w piersi ludzkiej, napojonej szczę-
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/21
Ta strona została skorygowana.