— Voila, elle est bien femme! — rzekła margrabina, podając margrabiemu rączkę do pożegnania.
Gdy hrabia odszedł, a Janina pobiegła na górę, aby Soroce dać mosiężną klatkę z papugą, patrzała długo za nią margrabina i rzekła do siebie:
— Nińcia ma dobry spryt kobiecy. Za długo wydała się jej obojętność hrabiego, chce go trochę zazdrością podrażnić.
Na jego ręce posyła ulubioną swoją papugę doktorowi. Biedna Nińka! Gdyby stosunki na to pozwoliły, mogłaby za granicą zrobić znakomitą partję. Umie się podobać i panuje nad sobą. — Ah! pan Warner! — zawołała do wychodzącego z bramy negocjanta.
Negocjant był blady i jakoś strasznie pomięty. Na twarzy miał dziesięć razy więcej zmarszczków jak zwykle, oczy w głąb mu zapadły, zgarbił się i skurczył. Przez dwa dni najmniej o dziesięć lat się postarzał. Ujrzawszy margrabinę, pobiegł szybko drobnym krokiem, a całując ją w rękę, jak to zwykł czynić w każdym polskim domu, rzekł z pokorą:
— Pani margrabina słyszała zapewnie o moim synu...
— O synu pana? — powtórzyła z pańskim kaprysem margrabina.
— Strzelał się, strzelał! — dodał szybko negocjant.
— Jakto, chciał się zabić?
— Nie, miał pojedynek, pojedynek!
— Pojedynek! Z kimże? Negocjant przymróżył jedno oko i skrzywił się na znak milczenia. Do tego zaruszał głową i uśmiechał się, chcąc okazać, jak wiele byłoby o tem do opowiadania, gdyby milczeć nie potrzeba było.
— O cóż im poszło? — zapytała margrabina, szanując tajemnicę negocjanta.
— Ot, o bagatelę... jeden mówił, że tak, a drugi, że nie tak. Dzisiaj honor to rzecz bardzo delikatna.
— Ale zawsze pan jako ojciec —
— Krew, krew gorąca, krew dobra, wielmożna pani margrabino, i szlachcic...
— Pan zapewne w interesie do mego męża... właśnie jest w swoim gabinecie — przerwała margrabina.
— Tak jest, i to wielkiej wagi interes... inaczej po tak wielkim wypadku...
Margrabina ukłoniła się ręką i weszła do pawilonu, zkąd