potrącił, aż się zatoczył. Spojrzał za siebie — był to Mietlica, stary ekonom.
— Czekaj ptaszku — szepnął do siebie negocjant — nie długo będziesz tak brykał. Radziejewo i Czarnowody jakbym miał już w kieszeni!
Nie słyszał tego stary ekonom, bo jakoś strasznie był zajęty. Siwe wąsy jego sterczały do góry jak kły odyńca, twarz miał czerwoną jak piwonja, a jeden róg czapki wysunął się naprzód aż na samo czoło, jak groźna reduta. Ekonom biegł szybko i machał rękami w jakimś dziwnym ferworze. Szedł prostą drogą od burmistrza, a oglądając się co kilka kroków, miął pięście i strasznie coś odkazywał. Nikomu nie ustąpił się z drogi, rozpychał, rozbijał, co mu w drogę wlazło. Nawet owego kupca z tłustym brzuchem i aksamitną mycką na głowie nie spostrzegł dzisiaj, chociaż tak widocznie uśmiechał się do niego.
Wreszcie stanął przed małym domkiem zegarmistrza. Odsapnął i marsowym wzrokiem spojrzał na wiszącą nad drzwiami Opatrzność boską. Zdawało się mu, że ta Opatrzność musi w tej chwili do niego przemówić, a przynajmniej górną powieką mrugnąć. Stał chwilę, wpatrywał się uważnie w rozchodzące się od tego oka promienie, czy który prawdziwem światłem nie zajaśnieje... bo jużci według przekonania starego ekonoma musiał się teraz jakiś cud stać... Ale Opatrzność boska nie przemówiła do niego; czarne, duże oko nie mrugnęło ani razu, ani żaden z siedmiu promieni nie rozświecił się w gwiazdę opiekuńczą nad domkiem nieszczęśliwego mieszczanina!... Stary żołnierz już miał jakieś bluźnierstwo pod wąsami, już chciał nakląć... ale zawczasu opamiętał się, uderzył ręką w usta i jednym tchem połknął na powrót kilka kroć tysięcy dj... ów.
— Grzanka, otwieraj! — krzyknął niecierpliwie.
Grzanka otworzył drzwi. W sieni przyrządził sobie Kaszub już jakiś warsztacik, na którym leżało mnóstwo małych klocków, zakończonych u góry w szpic trójgraniasty. Ekonom chwycił jeden taki klocek i zapytał się Kaszuba, co to z tego będzie. Kaszub uśmiechnął się z zarozumiałością artysty i odpowiedział, że to będzie Fryc stary w trój graniastym kapeluszu.
— Fryc stary z tego nieforemnego klocka, który jak kociuba wygląda! — mruknął zadąsany ekonom. — A tak, tak, będzie z tego Fryc. Ale mógłby być i Napoleon!
Grzanka ruszył głową, że to wszystko jeszcze być może.
— No, to niechże będzie Napoleon! — zawołał ekonom — ale z Mietlicy już Napoleona nie będzie, nie prawdaż! Ej! Grzanka, gdyby to być mogło! Dałbym się w znaki tym szołdrom... najprzód burmistrzowi z Dąbczyna kazał-
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/220
Ta strona została przepisana.