Minęły dnie pięknej, majowej pogody, a nad ziemią wielkopolską zawisły szare, jednostaje chmury. Deszcze lały nieustannie, a strapiony rolnik napróżno wzywa «Boga Abrahama», aby się ludzkiej ulitował niedoli. Zasiewy pogniły, łąki wymokły, smutno odzywały się głodne trzody. Wylały rzeki, stawy rozpuściły wody swoje, a przez kilka tygodni nie widział rolnik pracy swojej.b Wreszcie opadły wody, czarna opona nieba przedarła się na dwoje i odsłoniła jasne, gorejące słońce. Z okrzykiem radości powitano pierwszy dzień pogody, obejrzano straty, obliczono i z ufnością w nieprzebrane miłosierdzie Boga wzięto się napowrót do pracy, aby uratować, co woda nie zniszczyła.
Nadzieja zagrzewała wszystkich, wesołe śpiewki rozlegały się po polu — ostatnie ziarno, ostatni grosz rzucono w ziemię. Ale niebo było nieubłagane. Ziemia chwyciła ziarno, otuliła je i ogrzała, wychuchała z niego małą, zielonawą trawkę, gdy nagle zabrakło jej pokarmu. Wyschła i stwardniała jak opoka. Biedny rolnik załamał ręce, podniósł wzrok do nieba i tą samą modlitwą, którą niegdyś o pogodę prosił, błagał dzisiaj o kroplę deszczu «Boga Abrahama». Ale Opatrzność boska patrzała suchem okiem na nieszczęsną krainę. Zdawało się, że jakiś gniew boży cięży nad ziemią nieszczęśliwą.
Wreszcie minęły upały, liście poczęły żółknieć na drzewach, jesienne mgły toczyły się po pustej, wypalonej ziemi, a w stodołach było pusto i przestrono. Gdzieś tam w kącie
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/223
Ta strona została przepisana.
CZĘŚĆ TRZECIA.
I.