Pełne, rumiane policzki poczciwego ekonoma zapadły się, liczne zmarszczki pokrzyżowały mu czoło, a w oczach malowała się widocznie jakaś tajemna zgryzota sumienia. Skłonił się nisko, odgarnął włosy, które w nieładzie spadały mu na czoło i z uszanowaniem zatrzymał się u progu.
Ksiądz Maciej spojrzał na niego z jakimś dziwnym niepokojem, a spodziewając się smutnej wieści, którą od dawna przeczuwał, zapytał nie bez trwogi:
— Cóż tam, Jakubie, z czem Bóg cię przysyła?
— Coś nie dobrze, proszę Jegomości — ozwał się stary ekonom — sam nie wiem, co za licho w koło nas się kręci!
— Jakto, czy jakie nieszczęście? — poderwał ksiądz Maciej i zamknął oddech, czekając odpowiedzi, która wszelkie jego smutne domysły sprawdzić miała.
— A jużci Pan Bóg nie mówi do mnie samego, ale mówi do wszystkich —
— Cóż mówi?
— Ze za coś srogo karać nas będzie!
— Zkądże to wiesz, kochany przyjacielu? — zapytał kapłan i drżące palce włożył do szylkretowej tabakierki.
— Co piątek, to jest w tym dniu, w którym skonał Zbawiciel na krzyżu, okazuje się nad Dąbczynem o północy krzyż czerwony, jakby krwią cały opłynął!...
Ksiądz Maciej odetchnął wolniej i z widocznem ukontentowaniem zażył tabaczki. Stary wiarus zachmurzył się i mówił dalej:
— Nieboszczyk Sebastjan Dębicz, co to najpierwszy był z Dębiczów, obrócił się w trumnie!...
Ksiądz Maciej począł się dobrotliwie uśmiechać. Ekonom targnął za wąs, wywrócił czapkę podszewką do góry i rzekł znowu:
— Po zachodzie słońca widzę codziennie czarnego, kudłatego psa, jak biegnie przez wieś i znika koło figury pod Dąbczynem.
Ksiądz Maciej uśmiechnął się znowu i z widoczną radością puknął palcami po tabakierce, jak to zwykł czynić, gdy był w dobrym humorze.
— Ludzie ze wsi mówią, że wyraźnie czuć za nim zapach smoły i siarki — kontynuował dalej ekonom — wywracając czapkę to na tę, to na ową stronę.
Teraz już w głos rozśmiał się ksiądz Maciej, uderzył ekonoma kilka razy po ramieniu i rzekł do niego:
— Przestraszyłeś mnie, poczciwy Jakubie, twoją miną zafrasowaną, jakby ci kto łan pszenicy ukradł lub spalił. A teraz dzięki Bogu, cieszę się, że to tylko płonna była obawa. Myślałem, że Bóg wie, jakie nieszczęście się stało!
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/226
Ta strona została przepisana.