ktoś mu w drogę przeszedł i chyłkiem pod okna szpitalu pobiegł. Paliwoda za nim z kijem, ale tam już go nie było, bo Widu nie dał mu do ściany przystąpić.
— Musi w tem coś być — mówił do siebie Paliwoda — nie na darmo miałem takie przeczucie, jakby mi coś do ucha gadało — ale znikł gdzieś jak kamfora.
Mówiąc tak do siebie Paliwoda, obaczył nagle, tuż przed nosem, gospodę, w której jeszcze światło się paliło. Przez szyby widać było kilku siedzących przy stole. Noc była już późna. Paliwoda pokiwał głową i jeszcze więcej utwierdził się w swojem przekonaniu: że w tem musi coś być. — Poczem przystąpił do drzwi gospody, pocisnął klamkę i wszedł do izby.
Izba była duża i ciemna: Jedna świeczka świeciła się na stole, przy którym siedziało dwóch mężczyzn. Jeden z nich był to człowiek średniego wieku. Granatowa czamara znamionowała mieszczanina z małego miasteczka. Na głowie miał czapkę trójgraniastą, której dziwną symbolikę nie każdemu rad opowiadał. Miała ona jakieś jeograficzne znaczenie. Siedzący naprzeciw niego mężczyzna mógł mieć lat czterdzieści kilka. Był mocno chudy, miał twarz czerwoną, obrzękłą, nos duży, trędowaty. Włosy pomierzwione i spłowiałe, nakrywał biały, połamany kapelusz; od wielkich, sterczących uszów spadały na dół rudawe bakenbardy. Miał na sobie surdut jasnego koloru, pomięty i zatłuszczony.
— Marku! Marku! — zawołał mężczyzna w trójgraniastej czapce — a cóż cię tam za licho tak późno do gospody prowadzi? A kij tak trzymasz, jakbyś tu kogo chciał wybić!
Mówiąc to mieszczanin w trójgraniastej czapce, spojrzał z ukosa na swego sąsiada i uśmiechnął się do Paliwody.
— Zdrowiście, panie Wojna — odpowiedział Paliwoda — biorąc podaną rękę mieszczanina — a cóż was tak późno w gospodzie zatrzymało?
— Byłem na folwarku — mówił mieszczanin — ale Mietlicy nie ma w domu, a żonce nie chciałem się naprzykrzać, bo wiecie, co to za kobieta.
— Hm! — mruknął Paliwoda, zerkając na gościa z trędowatym nosem — to pójdźcie do mnie, panie Mateuszu, ale pierwej...
— Co pierwej?... potem, nie pierwej — przerwał mu mieszczanin, mrugając na niego — ot siadaj i wypij z nami.
— Ach, panie Link — zawołał Paliwoda — a cóż wy tutaj? wszak do Mogił nie daleko?
Mężczyzna z nosem trędowatym obrócił się na to zapytanie, a zmierzywszy sękaty kij Paliwody, rzekł:
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/23
Ta strona została skorygowana.