Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/233

Ta strona została przepisana.

starego Dębicza. Lecz będąc już na progu, nie mógł się cofnąć. Zażywszy więc za kotarą tabaczki, która na szybszy bieg myśli wpłynąć miała, wystąpił śmiało, poruczywszy się Duchowi świętemu, który w trudnych okolicznościach życia oświeca nieraz głowę biednego człowieka.
Ale jakoś inaczej złożyło się wszystko, jak to sobie wyobrażał ksiądz Maciej. Staruszek bowiem, zaledwie go zoczył, aż mało na nogi nie powstał, tak się ucieszył, i zawołał:
— Otóż to mi wielkie wyświadczyłeś dobrodziejstwo, księże Macieju, żeś do mnie przyszedł. Nie wiem, czy ci kto powiedział, czy Duch święty natchnął cię tak wybornym konceptem. Właśnie myślałem o tobie i rzekłem w duchu do siebie: Gdyby to teraz ksiądz Maciej był przy mnie, mógłbym jeszcze z pokojem pójść spać, a tak trzeba niecierpliwie czekać aż do jutra. Otóż Bóg usłyszał, com w duchu mówił do siebie, i ciebie tułaj przysłał.
— Zaprawdę — odparł ksiądz Maciej, uderzając palcami po tabakierce i uśmiechając się z widocznem zadowoleniem — zaprawdę, jeźli w samej rzeczy, panie Stanisławie, jesteś tak łaknącym i spragnionym, to ja jestem jak ów Hahakuk, którego aniół wraz z przygotowaną dla żeńców strawą pochwycił i zaniósł do głodnego sługi bożego.
— Otóż siadaj teraz, księże Macieju, i nie szczędź mi pokarmu, który z sobą przyniosłeś, bo jestem mocno głodny twojej rady i pociechy.
Ksiądz Maciej usiadł na krześle i odkręcił tabakierkę aż zaskrzypiała. Był to znak, że wywinąwszy się z jednego, w nowy popadł kłopot. Twarz jego posmutniała, ale prędko pokrył swój smutek energieznem zażywaniem tabaki.
— Najprzód muszę ci powiedzieć, kochany Macieju, że od niejakiego czasu coś mi strasznie cięży na sercu.
Szyldkretowa tabakierka znowu zaskrzypiała, ale ksiądz Maciej wcale się nie ozwał.
— Jakoś mi duszno, jakbym nie był między swymi.
Ksiądz Maciej odkrząknął, posunął się na krześle, ale nic nie odpowiedział.
— Myślałem zrazu, że to śmierć zagląda mi w oczy.
— Śmierć nie straszy nigdy człowieka bogobojnego — przemówił wreszcie ksiądz Maciej — przychodzi ona do niego jako posłanka Boga z uśmiechem na ustach, z kwiatami we włosach, aby go zabrać na ucztę, którą mu Bóg zgotował.
Staruszek zamyślił się. Obraz śmierci bogobojnego człowieka stanął mu żywo przed oczyma. Uśmiechnął się i rzekł: