Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/235

Ta strona została przepisana.

— Otóż słuchaj, księże Macieju — rzekł z powagą, stary Dębicz. Nie należę ja wprawdzie do tych ludzi dzisiejszych, co to na to wartują księgi stare i pargamina, aby w jakim almanaku dać swój ród szumnie opisać, lub jego herb namalować na karecie, aby się od gawiedzi odróżnić. Ale wierzę w misję imion dawnych, znakomitych, które czy to in bello cum hoste, czy to na krzesłach obrad publicznych, zawsze były górą in republica. I tak każdy ród taki ma swoją misję, a tradycja zakreśla mu drogę, jaką iść ma.
— Ba, ale gdy czasy nie są po temu! — wtrącił ksiądz Maciej — bez wojen trudno o zwycięztwo!
— Otóż dla tego karłowacieją podobne rody i wyradzają się. A często sam Bóg uderza gniewną ręką w dom taki i każe wiatrom roznieść szczątki jego na wszystkie części świata, aby ludzie nie mieli zgorszenia.
— Bóg jest największą mądrością, ale oraz i sprawiedliwy i bez grzechu nigdy nie karze — rzekł ksiądz Maciej, naginając nieznacznie rozmowę do swego celu.
— Grzechy, jakież grzechy? — poderwał szybko staruszek. — Czyż nie lepiej, aby drzewo, które miało być filarem świątyni, runęło pod ciosem piorunu, niżeli miałoby powoli spróchnieć i służyć plugawemu robactwu za mieszkanie?
Ksiądz Maciej uśmiechnął się, zażył tabaczki i odparł:
— Są to słowa bardzo piękne i mogą brylować w poemacie przy wzięciu Pieskowa. A gdy się w piersi uderzymy i spokojnie na dno serc naszych spojrzymy, cóż tam obaczymy? Oto dumę i pychę, a nic więcej. Zostawmy Bogu kierunek świata, a gdy nam dzisiaj próżne pozostały dłonie i daleko sięgnąć nie możemy, to rozszerzajmy chwałę bożą, pokąd nasze ręce dosięgną.
— Uchowaj Boże! — zawołał staruszek — apage satanas! Ja pychy w życiu nie znałem.
— I na cóż narzekać na zrządzenia boskie —
— Ot, chylę się do grobu — przerwał mu staruszek — i jakoś na myśl mi przyszło, że każdy z moich antenatów umarł pro republica, a jego śmierć była dobrą wróżbą dla jego towarzyszów —
— I cóż ztąd? — zapytał zniecierpliwiony nieco ksiądz Maciej
— A moja śmierć będzie podobną do upadku spróchniałego drzewa, które nie doleciawszy do ziemi, w próchno się rozsypie.
— Nikt nie wie, do czego śmierć jego posłuży! — zawołał ksiądz Maciej głosem uroczystym. — Niezbadane są drogi pana i ciemne są wyroki Jego, odpowiem na to z psalmistą.