Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/236

Ta strona została przepisana.

Słowa te, wypowiedziane głosem uroczystym, sprawiły na staruszku silne wrażenie. Zamilkł i oczy w ziemię spuścił. Jakiś dziwny spokój wstąpił mu do duszy, na ustach osiadł słodki uśmiech zadowolenia. Z chrześciańską ufnością patrzył przed siebie, na blizki grób swój, i nie szemrał więcej, że mu zabrakło drogi do lepszych uczynków.
Tymczasem przyniósł służący herbatę, której wielkim amatorem był ksiądz Maciej. Przyznał on jej pierwsze miejsce obok tabaczki i był tego zdania, że ten specjał pomaga do konceptu.
Otóż rozgrzawszy się nim należycie i widząc, że dzisiaj nad staruszkiem nie małe odniósł zwycięztwo, wziął się z wielką otuchą do słowa, z którem właściwie tutaj naumyślnie przyszedł.
— Podejmując jeszcze raz przedmiot naszej rozmowy — zaczął ksiądz Maciej — nie od rzeczy będzie zastanowić się dobrze nad tem, co właściwie nasze serce smutkiem niepojętym obciążać może. Przyczyną tego niepojętego smutku są zawsze nasze przewinienia, albo tych, co nas najbliżej otaczają.
— I sprawiedliwy siedm razy na dzień upadnie...
— Ale podnosi drugich, gdy ich widzi śpiących nad brzegiem przepaści...
Ksiądz Maciej wymówił to z takim akcentem, że stary Dębicz zdziwiony wypatrzył się na niego. Ksiądz Maciej nie zmięszał się jednak tem spojrzeniem, tylko śmiało znowu się ozwał:
— Bóg błogosławi dom, jeźli w nim mieszka pokój i zgoda, ale niewidzialna ręka sędziego zacięży nad nim, jeźli szatan pokusy znalazł w nim chętne ucho...
— W tym domie jest pokój i zgoda — odparł spokojnie staruszek — przyłóż rękę do serc naszych, a przekonasz się; wytęż słuch twój, a usłyszysz w ogrodzie pełzającego robaczka.
— Czy wszyscy mają ten pokój w duszy?
— Inaczej nie odpowiadałbym słudze bożemu tak spokojnie.
Ksiądz Maciej zakręcił tabakierkę aż zaskrzypiała i niecierpliwie czekał nowego konceptu. Jakoś nie szła mu w ład rozmowa. Za daleko był jeszcze celu swego. Spojrzawszy więc ukradkiem na zegarek, potarł się po Wysokiem czole i rzekł:
— Jakże tam pani majorowa?
— Zuzanna? — poderwał ciekawie staruszek.
— A tak, Zuzanna — powtórzył ksiądz Maciej, bawiąc się tabakierką z widocznem nieukontentowaniem, że tak od razu wyjechał.