Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/239

Ta strona została przepisana.

— Dla czegóż o to się pytasz? — zawołał staruszek czy masz jakie powody?
— Uchowaj Boże! Ale tak mi się coś zdawało?
— Cóż ci się zdawało?
— Zuzanna ma lat dwadzieścia i cztery, jest młoda i ładna kobieta...
— Cóż to znaczy?
— Serce kobiety najbardziej w tym czasie pragnie odpowiednich sobie uczuć.
— Tadeusz ją kocha.
— Pan major ma lat sześćdziesiąt i kilka, jego miłość dla żony jest piękna, czysta, spokojna — ale czy zrozumie takie młode serce...
Staruszek uśmiechnął się, wziął poczciwego proboszcza za rękę i rzekł do niego z łagodnym wyrzutem:
— Straszysz mnie niepotrzebnie, księże Macieju, a ja trzebuję pociechy i ukojenia. Zapewnie przeczytałeś na starość jaki romans francuzki i chcesz go zaaplikować do mieszkańców poczciwego domku. To nie godzi się, księże Macieju!
Ksiądz Maciej odsunął z widocznym gniewem krzesełko od starego Dębicza, a zakręciwszy tabakierkę, aż przeraźliwie skrzypnęła, rzekł:
— Francuzkich romansów nigdy nie czytałem i na starość czytać ich nie będę. Nie z książki moje doświadczenie. Siedząc przez lat pięćdziesiąt w konfesjonale, miałem czas zbadać serca ludzkie i poznać najskrytsze ich choroby.
Twarz staruszka posmutniała, ciekawie patrzył na mówiącego.
— I wiele już miałem pacjentów na chorobę serca — mówił dalej z ferworem ksiądz Maciej — ale czy wszystkich uzdrowiłem, to tylko Bogu wiadomo! Bo też to straszna jest ta choroba, ta choroba serca. Słyszeć tych pacjentów mówiących, to aż się dobrze spocić potrzeba, szukając argumentów, aby zbić to, czem oni się bronią. Już to często przychodzi mi do głowy, czyby nie lepiej było, aby człowiek serca nie miał. Ale znowu mówię sobie: Bóg sercem świat zbawił — miłością cały świat stoi. I tak jest to serce jak ów dwulicowy bożek pogański, nazwany Janus, który na jednej stronie miał pokój, a wojnę po drugiej.
— I cóż ztąd wnosisz, księże Macieju? — zapytał cicho zamyślony staruszek.
— Ze z sercem trzeba jak najostrożniej sobie postępować — odpowiedział ksiądz Maciej, który miał już wenę do gadania — nie trzeba mu nic narzucać, ale powoli śledzić jego przyrodzone skłonności i sakramentem wzmacniać tylko jego powzięte postanowienia. A gdzie sakrament ściąga do-