piero dwa serca jak wić łoziny, lub jest prawną pieczęcią, spisanego przez notarjusza kontraktu, tam szczęścia nigdy nie będzie, a biedny spowiednik traci głowę w konfesjonale, gdy mu przychodzi święty sakrament bronić, na który nie ma żadnej apelacji.
Staruszek słuchał zamyślony, jego czoło okryło się zmarszczkami. Nastąpiła długa chwila milczenia. Poczem wypogodziła się twarz staruszka, jego ciemne brwi rozsunęły się daleko od siebie. Z nieznacznym uśmiechem na twarzy rzekł do proboszcza, który ciekawie patrzył na niego:
— Myślisz, księże Macieju, żem źle uczynił, wybrawszy Zuzannie majora za męża?
— Tego nie myślę, ale gdyby...dajmy na to...serce Zuzanny —
— Serce Zuzanny utonęło całe w sercu poczciwego majora.
— Daj Boże, ale gdyby...tak z czasem...
— Więc to chciałeś mi za grzech poczytać — przerwał mówiącemu staruszek — żem Zuzię wydal za najpoczciwszego człowieka w świecie? Wszak ja to za zasługę sobie przed Bogiem biorę! Zuzię wychowałem na własnych rękach, tu ot w tej izdebce, w obliczu tych oto Dębiczów! Zuzia z krwi Dębiczów; ona pokochała to, co wzniosłe i szlachetne, nie przywiązując się wcale do marności światowych. Ona w swoim mężu pokochała tę piękną, wzniosłą przeszłość naszą, która jej całe serce zapełnia. A ty myślisz, księże Macieju, że moja Zuzia to jak zwykła, wielkomiastowa kobieta, której podoba się frak kusy i halsztuk zgrabnie zawiązany u lada jakiego młokosa?
— Tego wcale nie myślę, ale wiem, że czasem serce kobiety —
— Słuchaj, księże Macieju! — przerwał staruszek, podnosząc się w krześle i kładąc rękę na ramieniu proboszcza — Zuzanna tak kocha swego męża, że miłość jej często przechodzi granicę i staje się bałwochwalstwem. Ja na to wszystko patrzę, i to jest, co mnie jeszcze przy siłach i życiu utrzymuje.
Starzec mówił to z takiem przekonaniem, jego ręka tak drżała na ramieniu księdza Macieja, że poczciwy proboszcz strasznie się zakłopotał, wlazłszy w matnię, z której w żaden przyzwoity sposób wywinąć się nie mógł. Gniewał się na siebie, że się dał uwieźć jakimś przywidzeniom i w ferworze dobrego uczynku zrobił ogromne głupstwo. Dębicz był widocznie rozdrażniony jego gadaniną, a gdy jeszcze Zuzanna i major o tem się dowiedzą, wyśmieją poczciwego starowinę, którego dręczyły jakieś mary złowieszcze.
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/240
Ta strona została przepisana.