Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/241

Ta strona została przepisana.

Ksiądz Maciej odkręcał tabakierkę i zakręcał, szukając konceptu, który mógłby go z honorem i salva conscientia z tej głupiej sprawy wyprowadzić, gdy nagle otworzyły się drzwi, a do pokoju wszedł poczciwy major. Za nim, usłyszawszy rozmowę, weszła i Zuzanna z robótką w ręku. Ksiądz Maciej błagającym wzrokiem popatrzył na starego Dębicza, aby na miłość Boga nic o jego głupich przywidzeniach nie wspominał, i uspokoił się, widząc pobłażający uśmiech na twarzy staruszka.
— Muszę się oskarżyć dziaduniowi i księdzu Maciejowi — rzekła Zuzanna z uśmiechem, pełnym słodyczy — że Tadeusz już mnie kochać przestaje. Minął moje drzwi i wszedł tutaj, aby się ze mną nie przywitać.
— To na to, kochana Zuzienko — odparł major z figlarnym uśmiechem — aby dziadunio i ksiądz Maciej byli świadkami naszego przywitania i...i mojego szczęścia — dodał, całując żonę naprzód w rękę, a potem w czoło.
Zuzia objęła białemi ramiony siwą głowę i przycisnęła do piersi.
— Niedobry jesteś — rzekła, całując go — coraz więcej się rozpuszczasz; uwiążę cię na sznureczku u siebie.
Ksiądz Maciej z największą trwogą patrzył w oczy starego Dębicza, bo zdawało się mu, że major i Zuzanna o wszystkiem już wiedzą. Pot wystąpił na jego czoło, nie mógł sobie darować swojej nierozsądnej popędliwości. Do tego stary Dębicz tak dziwnym na niego patrzył wzrokiem, tak jakoś dziwnie się uśmiechał i tak widocznie szydził z jego przewidzeń nieszczęsnych, że biedny ksiądz Maciej pokornie głowę schylił, w piersi się nieznacznie uderzył i szepnął:
Peccavi!
Ani major, ani Zuzanna nie widzieli tej szczególnej skruchy księdza Macieja, bo byli zbyt zajęci wzajemnemi pieszczotami. Poczciwy major nie mógł się napatrzyć na swoją młodą żonę. Ściskał jej ręce i całował, przykładał je do piersi, gdzie mu serce tak głośno biło! A Zuzanna patrzyła z anielską słodyczą w twarz męża i całowała z dziecięcą pieszczotą jego siwe włosy. Stary Dębicz wyglądał z rozjaśnionem obliczem jak tryumfator rzymski; a biedny ksiądz Maciej z pokorą błądzącego człowieka pochylił głowę, widząc w tem wszystkiem zasłużoną karę swoją.
Gdyby ksiądz Maciej uważnie na kochające się małżeństwo był patrzył; gdyby przyćmiony wiekiem wzrok jego dozwolił mu był śledzić na ich twarzach odcienia uczuć, które w tej chwili w ich sercach się paliły: ujrzałby może coś, coby na korzyść jego przywidzeń złowieszczych mówić mogło. W pieszczotach kobiety było coś gorączkowego, co nienaturalny stan jej duszy malowało. Chwytała męża tak nagle za ręce,