boskich, a niewiadomości ludzkiej, która pojąć nie może, do czego może Bogu posłużyć śmierć człowieka.
Major z każdym dniem stawał się młodszym i ruchliwszym. Ani chwili nie mógł wysiedzić na jednem miejscu — jakaś gorączka paliła go wewnątrz. Marzył jak młodzieniec o dniu jutrzejszym, a gdy ten minął, nie spełniwszy jego nadziei, major odkładał swoje ekspektoracje na dzień następny. Gazety już z ręki nie wypuścił, a gdy jaki celnik w Sycylji na przemytnika wystrzelił i do tego jeszcze spudłował, major widział w tem iskrę pożogi, która lada dzień zajmie świat cały z końca do końca! Wreszcie tak mu jakoś obmierzł powolny i prozaiczny bieg świata, debaty parlamentarne tak go już nudziły, a konjunktury polityczne tak długiego do sprawdzenia wymagały czasu, że począł wierzyć w jakieś nadzwyczajne, nieprzewidziane wypadki, w siły nadnaturalne, których człowiek do swoich celów użyć może, i w ukrytych demonów, którzy w ostatecznym razie mogą ludziom dopomódz. I tak bogobojny, stary żołnierz, nasłuchawszy się na tych «spiritualiach» najrozmaitszych pism ojców kościoła, zaszedł najprostszą drogą do jakiejś wiary pogańskiej, która go od dziennej oderwała pracy i nadzwyczajnym zdarzeniom kazała mu poruczyć wszelkie swoje nadzieje. Ta nowa wiara poczciwego majora doszła wkrótce do tego, że pewnej nocy samowtór z Mietlicą, który za biednym zegarmistrzem już na piękne bzika dostał, rozkopał w ogrodzie gruzy pałacyska, szukając tam ukrytego skarbu!
Ksiądz Maciej widział to gorączkowe usposobienie majora i przypisywał je niepewności, która szarpie jego poczciwe serce na widok żony, oddalającej się z każdym dniem sercem od niego. Ta zmiana majora utwierdzała go w jego przeczuciach fatalnych.
Zuzanna zaś była na pozór spokojną. Rzadko kiedy się roześmiała, a prawie zawsze miała oczy od łez czerwone. Twarz jej pobladła, usta zbielały i jasno było, że jakiś robak toczy jej młode serce. Nawet domowe zatrudnienia, które niegdyś jedyną były dla niej rozrywką, nudziły ją teraz widocznie i coraz więcej od nich się uchylała. Przy «spirytualiach» siedziała smutna i zamyślona, i widać było po jej twarzy, że wiele cierpi.
Wszystko to widział ksiądz Maciej, ale bynajmniej się tem jeszcze nie trwożył. Dziwne miał on jakieś doświadczenia serca ludzkiego z pięćdziesięcioletniej swojej praktyki w konfessjonale. Coraz głębiej rysujący się na twarzy smutek Zuzanny, który ją z każdym dniem więcej pożerał, cieszył go widocznie, a gdy ją ujrzał z zapłakanemi oczyma, uderzył z akcentem palcami po tabakierce i uśmiechał się nieznacznie. Razu jednego nawet, gdy mu zasmucony major
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/246
Ta strona została przepisana.