na ganku powiedział, że jego Zuzienka dzisiaj nagle zasłabła, ksiądz Maciej puknął w tabakierkę z widoczną uciechą i rzekł bez wszelkiej ogródki zdziwionemu mężowi.
— I owszem, niech będzie chorą!
Za kilka dni przyszedł ksiądz Maciej jak zwykle na poobiedne «spiritualia». Zaraz w ganku przywitał go major serdecznym uściskiem i szepnął mu do ucha, że dzisiaj jest szczęśliwszym niżeli kiedykolwiek. Zuzanna bowiem jest dzisiaj weselszą, a nawet wesołe melodje grała na klawikorcie.
Ksiądz Maciej na to nic nie odpowiedział, tylko zakręcił tabakierkę aż zaskrzypiała. Skwapliwie wszedł do izdebki starego Dębicza. Na jego twarzy malował się jakiś przestrach.
— Otóż i w mglistych dniach smutku daje nam Bóg dnie pogodne — — rzekł do niego zaraz na wstępie stary Dębicz, którego twarz jaśniała dzisiaj nadzwyczajną pogodą.
Ksiądz Maciej zaczął coś mówić o miłosierdziu bożem, ale jakoś wnet język mu się poplątał i zamilkł.
— A wiesz, księże Macieju — mówił dalej staruszek — przez kogo nam Bóg ten piękny dzień dzisiaj daje? Oto przez naszego anioła stróża, jak niegdyś nazwałeś Zuzię. Od kilku tygodni cierpiała jakąś niemoc duszy; dzisiaj przyszła do siebie i jest znowu wesołą i świeci nam w domu pogodą duszy swojej, aż nam wszystkim i jaśniej i cieplej.
Ksiądz Maciej w widocznym był kłopocie, posuwał się na krześle, któremu dzisiaj nie mógł znaleźć równowagi.
W tem gdzieś z ogrodu ozwał się piękny, wesoły głos Zuzanny. Kończyła zwrotkę jakiejś wesołej piosenki. Niemiłe wrażenie sprawił ten głos na księdzu Macieju.
Major wszedł z cicha do pokoju. Położywszy palce na ustach na znak milczenia, wskazał drugą ręką do ogrodu, zkąd było słychać nucącą Zuzannę. Szczęście malowało się na jego twarzy.
— Zuzienka nuci dzisiaj dzień cały — rzekł po chwili — i jest tak przy dobrej fantazji, jak ją już dawno nie widziałem. Jest to dla mnie roskosz prawdziwa przy wszelkich moich utrapieniach —
— Nie obrażaj Boga, Tadeuszu! — twoje utrapienia są urojone, a szczęście twoje jest rzeczywiste. Zuzia kocha cię i jest szczęśliwą, tzegóż ci więcej potrzeba?
Mówiąc to, spojrzał staruszek na księdza Macieja, przypominając mu tym wzrokiem jego dziwne przywidzenia przed tygodniem. Ale ksiądz Maciej był dzisiaj jakoś w tak kwaśnym humorze, że na to spojrzenie ani zważał, ani nawet nie widział, jak smutno spojrzał major na starego Dębicza, gdy mu ten o jego utrapieniach wspomniał.
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/247
Ta strona została przepisana.