W tem weszła Zuzanna. We włosach miała prześliczną kamelję, czego pierwej nigdy prawie u niej nie widziano. Nawet i staranniej była ubrana. Twarz jej zarumieniła się, wyraz szczęścia i zadowolenia malował się w jej oczach.
I z taką dziecięcą pustotą weszła do pokoju, tak serdecznie witała się z wszystkimi, księdzu Maciejowi tyle dowcipnych powiedziała żarcików, że stary Dębicz i major z zachwyceniem wpatrywali się w jej piękną twarzyczkę, na której dzisiaj najjaśniejsze igrały kolory. Widać było, że serce młodej kobiety przepełniło się jakąś nadzwyczajną roskoszą, jej ramiona otwierały się do objęcia całego świata; ona czuła jakiś nadmiar szczęścia, którem chciała się podzielić z całym światem.
Ksiądz Maciej tylko strasznie posmutniał. Przewracał tabakierkę to na tę, to na ową stronę i milczał.
— Kochana Zuzienko — ozwał się stary Dębicz — patrz no drogie dziecię na księdza Macieja 1 Zazdrości nam tej pogodnej chwili, której właśnie używamy i zachmurzył się, gotując pewnie dla nas jakąś perorę. Rozweselasz nas wszystkich swoim humorem, spróbójże tej sztuki i na księdzu Macieju!
— Jakto, księże Macieju — przemówiła dziwnie brzmiącym głosem Zuzanna — to dla drugich są recepty, a dla siebie nie ma? Kilka dni temu, gdym była smutną, mówił ksiądz Maciej, że wesołości nie wzbrania pismo święte, że i przenajświętsza rodzina cieszyła się na godach w Chanaan —
— Zaproszeni na gody powinni mieć szaty świąteczne — odparł sentencjonalnie ksiądz Maciej — a jam może nie godzien — dodał prędko, aby tej aluzji wszyscy nie zrozumieli.
I tak mimo wszelkich usiłowań Zuzanny nie mógł się rozweselić ksiądz Maciej, a gdy mu już dłużej nie podobna było wytrzymać, zmyślił ból głowy i przed czasem towarzystwo opuścił.
Spory kawał drogi już uszedł, gdy nagle spostrzegł, że miał głowę odkrytą, a kapelusz niósł w ręku. Jakaś bolesna myśl owładnęła całe jego serce. Wyszedłszy na groblę stawu, obrócił się do białego dworka, który jak młody psotnik skrył się przed nim między lipy i kasztany, a tylko przez gałęzie i liście mrugał do niego. A taka cisza, taki spokój był nad tym białym dworkiem! Mógłbyś słyszeć aniołów w niebie, biorących błogosławieństwo z rąk Boga dla ludzi i spieszących z niem na ziemię...
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/248
Ta strona została przepisana.