bre poczciwe serce jego i za żywot pełen cnót obywatelskich!
A przecież rozmyśliwszy tę rzecz dokładnie, był to jedyny środek, którym mógł odwrócić daleko większe nieszczęście. Najprzód zdawało mu się, że lepiej będzie przygotować człowieka na cios niechybny, niżeli miałby go trafić w chwili, gdy tenże ani się go spodziewał. Powtóre, ksiądz Maciej sądził, że może apelować do wyrozumiałości majora, który powinien był naprzód przewidzieć możliwą tę katastrofę, gdy z Zuzanną, młodszą o trzy części swego wieku, przystępy wał do ołtarza. Apelacja ta nie gruntowała się wprawdzie ani na boskich, ani na ludzkich przepisach, mogła jednak posłużyć do podparcia upadającego pod nieszczęściem człowieka i skłonić go do pobłażania i ratowania z pobłażaniem upadającej.
I ta myśl tak się podobała księdzu Maciejowi, że budując jeszcze na swoją elokwencję, był pewny, że całą sprawę jak najlepiej poprowadzi. A zacierając ręce, słyszał już w duchu radująch się w niebie aniołów, o których napisano, że się cieszą nad poprawą grzesznych ludzi.
Nie chciał jednak tak nagle do tego ważnego przystąpić dzieła, jak to był przed tygodniem uczynił. Nie zawadzi jeszcze kilka godzin pomyśleć nad tem, aby mieć potem wszystko pod ręką. Więc przeszedł jeszcze raz w głowie cały możliwy djalog z nieszczęśliwym mężem i na prędce zanotował sobie cytaty z pisma świętego, jeźli tego okaże się potrzeba. I żeby już wszystko mieć w porządku, ułożył sobie, o której godzinie wyjdzie z plebanji, któremi drzwiami wejdzie do izdebki majora i na którem krześle usiędzie, aby rozmowy jego nie słyszano w sąsiednim pokoju.
Zreasumowawszy to wszystko jeszcze pokrótce, wyszedł do kościółka, aby na intencję swego powodzenia w tak trudnej sprawie mszę świętą odczytać. I tak jakoś pokrzepiony na duchu, powrócił do swojej izdebki, że w dobry skutek ułożonych kroków swoich święcie uwierzył.
Do tego ważnego aktu naznaczył sobie ksiądz Maciej godzinę poobiedną, między drugą a trzecią. Ale już o pierwszej zaczął się przygotowywać. Wziął nową sutannę i pozapinał ją na wszystkie guziki aż do dołu, bo zdawało mu się, że dla lepszej impresji powinien wystąpić z pewną uroczystością. Nawet nowy kapelusz zdjął z kołka, a wygładziwszy włos na nim, włożył go dla spróbowania na głowę. Do tabakierki nasypał świeżej tabaczki, i tak już cały ubrany, stanął na środku izdebki, aby jeszcze tę godzinkę przeczekać, a tymczasem jeszcze raz wszystko z góry przemyśleć — gdy się nagle drzwi otworzyły i do pokoju wszedł major.
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/253
Ta strona została przepisana.