— Co mówisz, majorze! — zawołał przestraszony — straciłeś głowę i bredzisz!
— Tak jest w samej rzeczy! — odparł smutno major.
Biedny proboszcz zapomniał o swoich siedmdziesięciu latach, a załamawszy ręce, począł biegać po izdebce. W głowie mu szumiało, przed oczami latało wszystko i kręciło się jak w młynie. Wszystko, co był sobie ułożył, pomięszało się, a co się zostało, nie było już do zaaplikowania. Jakiś zły duch popsuł mu szyki, a on był dzisiaj tak pewny zwycięztwa!
— Usiądźże, księże Macieju i wysłuchaj mnie — rzekł major — bo niewiele pozostaje nam czasu.
Ksiądz Maciej postrącał książki z krzesła i usiadł po drugiej stronie majora. Widząc jak poczciwy proboszcz na samą wiadomość głowę stracił i języka w gębie zapomniał, wyciągnął major rękę do niego i ozwał się ze łzami w oczach:
— Moje nieszczęście przygniata cię, kochany bracie... a jam chciał od ciebie rady i pociechy! Jeźli ty upadasz, któż się z nas ostoi? Cóż się stanie z biednem, wątłem sercem Zuzanny? Ach! ono pęknie z bolu, to serce anielskie, które nas tak kocha!...
— Mów, mów, opowiadaj! — zawołał szybko ksiądz Maciej z ropaczliwem wejrzeniem na sztukowany belek.
Major otarł oczy, spojrzał w koło siebie, czy ich nikt z obcych nie słucha, i zaczął:
— Abyś całe moje nieszczęście zgłębił, kochany bracie, muszę się w opowiadaniu cofnąć o lat kilkanaście. Urodziłem się w szlacheckim, ale ubogim dworku. Zaledwie pierwszy włos wysypał mi się na twarzy, poszedłem za odgłosem trąby wojennej, która wówczas po całej rozlegała się Europie. Pokochałem ten zawód życia i pokochałem marzenia, które ono w nas budziło. Wiesz jak się to wszystko skończyło. Zostałem nagle jak bankrut, któremu firmę z nad progu zdjęto. Ale do mego konia i do mojej baterji już przyrosłem duszą, z niemi nie mogłem się rozstać... Ej! gdybyś ty wiedział, drogi bracie, co to u żołnierza znaczy koń jego, a u artylerzysty jego wypróbowana baterja, która go nigdzie nie zawiodła!
Ksiądz Maciej posunął się niecierpliwie na krześle, widząc że żołnierskie wspomnienia majora poczynają go odwodzić od właściwej materji. Co spostrzegłszy major, uciął nagle, a po chwili mówił dalej:
— Nie będę cię długo trapił marami mojej przeszłości. Upłynęło wiele czasu, a jam nie rozstał się z moim koniem i z moją baterją. Służyło się wraz z swymi i jakoś to nie źle było człowiekowi. Wreszcie potrzeba było rozstać się
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/256
Ta strona została przepisana.