mnocie! Zgrzeszyłeś, majorze, zgrzeszyłeś, za co w wielki tydzień musisz się zapisać do kapników i srodze się biczować! — A ja mu na to: Wszak lepiej przy kotle stać i coś robić, niżeli cudze kąty wycierać i krzyż hańbić insynuacją, że się jest prostym pieczeniarzem! — Jakto, odparł na to, czy kraj już niema ludzi, którzyby cenili dawne zasługi? — A gdy na to ani tak, ani owak odpowiedzieć nie chciałem, patrzał na mnie przez czas niejaki Dębicz, a potem rzekł nagle: Ożeń się, majorze!
Ksiądz Maciej skręcił się na krześle, zawiesił znowu wzrok swój na belku sztukowanym i westchnął.
— Bój się Boga bracie, odpowiedziałem poczciwemu Dębiczowi, a gdzież mnie, styranemu żołnierzowi i człowiekowi bez fortuny do żeniaczki! A przecież starej baby, co to blizką już jest metarmofozy w djabła, jak mówi Mietlica, stary wachmistrz, a dzisiaj mój sługus, nie wezmę dobrowolnie sobie na kark jak psa wściekłego. Nie pragnę bowiem za życia zostać świętym. — Dębicz rozśmiał się i rzekł: No, no, jakoś to będzie. Wyszukam ja młodej żonki dla ciebie, jeźli ci się koniecznie taka po głowie roi. Mam ja blizką krewnę, gdy podrośnie, zwiążę wam ręce i kwita. Tymczasem zostań u mnie.
Zdawało się księdzu Maciejowi, że sztukowany belek rozchodzi się i grozi upadkiem. Z taką trwogą wypatrzył się w niego.
— Zrazu myślałem, że stary Dębicz stroi żarty — ciągnął dalej major — a żem sercem do niego przylgnął, więc zostałem, pomagając mu w gospodarstwie. Zuzanna była wtedy jeszcze młodą dziewczyną, bawiła często w Czarnowodach, bo była sierotą. Ach, księże Macieju, co to za złote dziecko już wtedy było! Bywało, iż po całych dniach siedziała przy starym Dębiczu, który jej czytał kroniki i pismo święte, a tak zawsze miała oczęta wzniesione ku niebu, jakby świętą zostać chciała!...
Ksiądz Maciej przetarł oczy, ale ciągle patrzał na powałę,
— Ani mi w myśli nie było, żeby ten aniołeczek miał kiedy zostać moją żoną!... Otóż razu jednego, gdy ukończywszy nauki, przyjechała do Czarnowód, a stary Dębicz na nogi zaniemógł, zawołał mnie do siebie, do tej samej izdebki, w której dzisiaj mieszka, i rzekł do mnie: — Tadeuszu, oto twoja żona — bierz ją, Radziejewo i Czamowody, a ja niech umieram spokojnie!... Łzy puściły mi się z oczu, nie wiedziałem sam, co na to po wiedzieć... Wierzaj mi, księże Macieju, gdyby mi kto był powiedział: Weź tę redutę — ani bym drgnął powieką i poszedłbym za rozkazem. Ale patrząc na tego młodego aniołka, na te śliczne oczęta, z których
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/258
Ta strona została przepisana.