zaledwie dusza na świat wyjrzała, tak mi się markotno zrobiło, tak nogi podemną zadygotały, jakby mnie kto tchórzem podszył!...A ten anioł tak słodko uśmiechnął się do mnie — a gdy, już sam nie wiem jak się to stało, zgiąłem przed nią kolano i w głos się rozpłakałem, Zuzanna przytuliła głowę moją do piersi i z taką czułością w oczy mi zajrzała, żem omal zmysłów nie postradał!...
Major zamilkł. Świeże jeszcze wspomnienia stanęły mu żywo przed oczy. Twarz jego rozjaśniła się, jakby w tej chwili miał tę całą scenę przed sobą. Korzystając z tej pauzy ksiądz Maciej, chciał przy wydarzonej sposobności przygotować majora do tego, co z nim miał później do pomówienia. Posunąwszy się więc na krzesełku, rzekł:
— I w samej rzeczy straciłeś zmysły, kochany bracie. Bo czyż to rozum był, w twoim wieku brać takiego aniołka, któremu jeszcze skrzydełka nie wykłuły się! Zapewne myślałeś, że mu nigdy nie odrosną! O mój bracie, znam ja kobietę z konfesjonału! Każda ma te skrzydełka motyla, choćby je jak najlepiej schowała przed tobą! Dla tego wara od kobiety, gdy z nią trochę po jej niebie polatać nie możesz! A gdy myślisz, że jej wystarczy kuchnia i spiżarnia, że jej wystarczy szacunek dla ciebie, dla cnót twoich, dla przeszłego twego żywota, to się srogo omylisz. Prędzej czy później rozwinie ukryte skrzydełka i furknie od ciebie, a wtedy patrząc za nią, możesz machać jak struś skrzydłami, ale nie polecisz!...Otóż grzeszy ten, kto wiedzie ludzi na pokuszenie, przyznając im takie doskonałości, które tylko aniołom i świętym w niebie przysłużają!
Rzekłszy to, lżej się zrobiło księdzu Maciejowi na sercu, bo «intra parenthesim» przygotował już majora do tego, co później nastąpić miało. Ale na nieszczęście jego major mało co z tego słyszał, a jeszcze mniej zrozumiał. Zajęty wspomnieniem ubiegłego szczęścia swego, patrzył przed siebie, jakby proboszcza wcale nie słuchał. Musiał jednak coś z tego zachwycić, bo westchnąwszy głęboko, mówił dalej:
— I ja tak zrazu myślałem, kochany bracie, ale wkrótce musiałem uwierzyć w szczęście moje. Zuzia tak mnie wszędzie oczyma szukała i z taką roskoszą patrzyła na mnie, gdym jej opowiadał moje przygody wojenne — oczy miała pełne łez, gdym w opowiadaniu przyszedł na jakie niebezpieczeństwo... Słowem, kochała mnie... i jak to sama tobie wyznała, gdyś nam ręce stułą wiązał, tak i do dziś dnia została wierną przysiędze —
Ksiądz Maciej włożył palce do próżnej tabakierki i szukał znowu oczyma stukowanego belka na powale.
— Po ślubie zawołał mnie Dębicz do swojej izdebki i rzekł do mnie: Dałem ci Zuzienkę, daję ci Radziejowo
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/259
Ta strona została przepisana.